C'est la vie!

21:52

Nudny, a może wciągający? Monotonny czy jednak emocjonujący? Opinii o „Boyhoodzie” Richarda Linklatera jest mnóstwo, a każda bez problemu znajduje swoje idealne przeciwieństwo. Bo jedni pokochali ten film całym sercem, podczas gdy inni ledwo dotrwali do napisów końcowych. Jak mi upłynął 3-godzinny (sic!) seans?


(Źródło: dad-camp.com)
O dziwo, wyśmienicie! Nie przepadam za długimi filmami. Po prostu, jestem zwolenniczką około 90-minutowych historii. Zwykle (podkreślam: zwykle!), jeżeli reżyser nie jest w stanie w ciągu 1,5 godziny przekazać swoich najważniejszych myśli, fabuła się rozwleka, przesłanie produkcji niknie wśród przydługich dialogów, a ja opuszczam salę kinową bez wielkiego entuzjazmu. Oczywiście są wyjątki. Nawet cała masa wyjątków. „Misja”, "Cinema paradiso", "Pogorzelisko", „Ojciec chrzestny”, "Przypadek", "Lista Schindlera”, lecz zdecydowana większość obrazów (czy to dramatycznych, czy komediowych, europejskich czy hollywoodzkich) powinna – w moim odczuciu – być bardziej skondensowana.

W przypadku „Boyhooda” nie miałam jednak poczucia fabularnego rozmycia, jakiegoś chaosu albo braku pomysłu na wypełnienie kolejnych minut seansu. Dramat ten – pomimo przyjęcia konwencji sfabularyzowanego dokumentu – jest po prostu ciekawy. Pokazuje zwykle, proste życie, codzienne czynności, raczej bez spektakularnych zawirowań (no, jest taka jedna scena), ale wciąga! I to sprawia, że dla mnie jest w jakiś sposób magiczny.



(Źródła: boyhoodmovie.tumblr.com i athenacinema.com)

I trudno jednoznacznie opisać tę magię. Nie sposób ją sprecyzować. Urzeka zbitka scen z życia pewnej rodziny. Portret dorastania człowieka. Bo jesteśmy świadkami jak w filmie dorastają nie tylko dzieci – Mason (Ellar Coltrane) i Samatha (Lorelei Linklater), ale również ich rodzice – Tata (Ethan Hawke) i Mama (Patricia Arquette). Nasi bohaterowie się zmieniają. I to nie tylko fizycznie. Zmienia się ich stosunek do siebie samych, do rodziny i świata. Widać jak dojrzewają do swoich ról (Hawke jako zaangażowany, świadomy ojciec, stabilny emocjonalnie; Arquette jako troskliwa matka oddająca całe swoje serce dzieciom, dzieci dążące do niezależności, do wyrwania się z rodzinnego gniazda i skosztowania prawdziwego życia).

Do tego refleksyjnego pokazania ludzkiego przemijania, którym przecież jest życie, Linklater podszedł bardzo ostrożnie i głęboko. Niemal każdym kadrem sukcesywnie zatapia nas w klimacie filmu. W jego delikatności, pozornej powierzchowności i nijakości. Zdjęcia i muzyka intensyfikują przeżycia bohaterów, ale i emocje towarzyszące nam podczas seansu. W scenach radosnych, rodzinnych przygód docierają do nas pogodne kawałki pop adekwatne do tamtego okresu. Przez ten zabieg mamy okazję poczuć się trochę członkami tej rodziny. A przynajmniej przyjaciółmi domu.



(Źródła: denofgeeks.us i observer.com)

Ponadto kilka scen wręcz miażdży! Scena w samochodzie, kiedy Tata jedzie z Masonem na męski wypad na łonie natury pokazuje jak głęboka i zarazem intymna może być relacja ojciec-syn. Dostrzegamy, że w tym momencie nasz bohater (Ethan Hawke) naprawdę dorósł do ojcostwa. Jest takim prawdziwym 'real dad hero'. 

Drugą, chyba nawet mocniejszą, sceną jest rozmowa Matki z Masonem tuż przed przeprowadzką do college'u. Początkowo kobieta jest rzeczowa, opanowana, dzielna. Momentalne jednak górę biorą silne emocje, na skutek których wybucha płaczem. Jednym tchem podsumowuje swoje życie, wylicza najważniejsze etapy, najistotniejsze chwile. Ślub, pierwsze dziecko, drugie dziecko, rozstanie, studia, pracę itp. Powiedzielibyśmy: norma. I w tej chwili z ust bohaterki padają ekstremalnie ważne słowa: "Oczekiwałam czegoś więcej!".

Właśnie dlatego z tej krótkiej sceny płynie ważna myśl. To, co dzieje się między "wielkimi zdarzeniami" z naszego życia, to jest prawdziwym życiem. Ważne momenty, radosne sytuacje, zawodowe sukcesy, sromotne porażki, załamania - to się wydarza. Ale życie stanowi zbiór setek tysięcy tzw. szarych dni. Typowych poniedziałków, w których nie chce nam się iść do pracy, zwykłych czwartków, w które planujemy weekendowe poczynania, normalnych sobót i niedziel, w które próbujemy uatrakcyjnić nasze życie. Nie możemy olewać codzienności, a potem mieć pretensje, że życie przeleciało nam przez palce, że zmarnowaliśmy 3, 5, 15, 50 lat. Chociaż postać Matki nie jest przegrana, to w tej scenie czuć w jej głosie pomieszanie bólu, rozżalenia, smutku. To swoisty wyrzut z jednej strony na nasze przemijanie, z drugiej na matczyne poświęcenie, które w końcu i tak spotyka się z pewnym osamotnieniem, kiedy dzieci opuszczają rodzinny dom.

(Źródło: moargeek.com)

"Szukam prawdziwych relacji, ludzi z krwi i kości,
 nie tylko profili"

"Boyhood" to nie tylko spojrzenie na jednostkę czy podstawową grupę społeczną, jaką jest rodzina. To także próba sportretowania i zanalizowania współczesnego świata. Linklater stara się w niewymuszony sposób pokazać, jak niebezpieczne stają się dobrodziejstwa techniki, jak negatywny wpływ na nasze relacje z innymi miewa nieumiejętne korzystania z przeróżnych gadżetów. Jak spłycamy łączące nas więzi, ignorujemy kontakt w realu na rzecz nieustannego bycia online, jak bardzo skupiamy się na budowaniu dobrego wizerunku w sieci, chociaż nikogo tak naprawdę nie interesuje, co się u nas dzieje, bo wszelkie stosunki międzyludzkie stają się powierzchowne.

Te myśli wypowiada ustami Masona, który jest dla mnie innym wcieleniem Christophera z "Into the wild". Buntuje się przeciwko dehumanizacji świata, ogólnego konsumpcjonizmu, powszechnego cynizmu i egoizmu. Jest młodym idealistą pragnącym zmienić świat. A jeśli nie zmienić go, to chociaż wpłynąć na sposób postrzegania przez najbliższych (siostrę, rodziców, dziewczynę) rzeczywistości.
(Źródło: moargeek.com)

Z jednej strony można napisać, że jest po prostu „dobry” czy „solidny technicznie”, z drugiej ma w sobie tak wielki emocjonalny ładunek, tak niesamowicie działa na emocje widza, że po 3-godzinnej projekcji jestem oczarowana. „Boyhood” to subtelne, wzruszające, prawdziwe kino! Idealna propozycja dla tych, którzy umieją docenić prostotę, zachwycić się błahostką, dostrzec drobiazgi. W tym filmie nie padają wielkie słowa i szumne hasła. Sedno historii wyczytujemy „między wierszami”, dostrzegamy je w gestach i spojrzeniach bohaterów, widzimy na drugim planie. A samo przesłanie jest nadzwyczaj proste, jednak zarazem tak ważne i trudne: umieć żyć chwilą. Więc zostawmy z boku wszystkie pierdołowate sprawy, wymyślone czy wyolbrzymione problemy i chwytamy tę chwilę. Carpe diem!


(Źródło: twitter.com)

You Might Also Like

0 komentarze