Vivat vitae

22:11

"Witaj królu złoty!" - takim zawołaniem chciałam przywitać Paolo Sorrentino i jego najnowszą produkcję - "Młodość". Twórczość Włocha jest bowiem namacalnym dowodem na to, że współczesne kino stać na więcej! Oraz że część publiczności łaknie wręcz artyzmu w filmach. Artyzmu, który przypomina, że kinematografia to nie tylko rozrywka, a najmłodsza z muz.

(Źródło: moviesroom.pl)

Po "Wielkim pięknie" z drżeniem serca przyglądałam się fotosom z planu ostatniego dzieła Sorrentino. Z pewną obawą oglądałam kolejne zwiastuny. Nie bez powodu mówi się, że właśnie ten, kto wysoko zaszedł, może zaliczyć bolesny upadek. A co tu ukrywać -"Wielkim pięknem" włoski reżyser wdarł się na festiwalowe piedestały i do serc setek tysięcy widzów. Wydawać by się więc mogło, że sromotna klęska jest bliżej niż ponowny triumf.


(Źródła: film.dziennik.pl i film.onet.pl)

Filmy Sorrentino przepełnione są uczuciami. Te pozytywne, jak radość, poczucie spełnienia, szczęście, miłość, reżyser sprawnie przeplata tymi bolesnymi: smutkiem, żalem, nostalgią, bezradnością. I jeśli miałabym określić co najbardziej urzeka mnie w jego kinie, to jest to właśnie ta mieszanka. Dostaniemy ją u wielu innych twórców, jednak nieliczni potrafią zaserwować ją w tak estetyczny, subtelny, a zarazem jednoznaczny i mocno zaznaczający swą obecność, sposób. 
Emocje stanowią jeden z ważniejszych i większych zalet kina Sorrentino. Kolejną z pewnością są rewelacyjne kadry, wspaniałe zdjęcia i genialna muzyka towarzysząca nam długo po seansie. Zresztą, sami zobaczcie i posłuchajcie.


(Źródło: youtube.com)

"Młodości" nie da się chyba ocenić bez nawiązania do "Wielkiego piękna". I bez porównywania tych tytułów. Oba na warsztat biorą ludzie życie. Przedstawiają bohaterów dokonujących najważniejszego podsumowania - rozrachunku z sensu własnego istnienia. Z tym, że bohater "Młodości"- wybitny kompozytor Fred Ballinger (Michael Caine) rozlicza się ze swojej przeszłości z nostalgią. Z pewną melancholią wspomina młodość, z odrobiną wyrzutów sumienia i żalu mówi o żonie, którą niejednokrotnie ranił, z poczuciem winy patrzy na siebie jako na ojca, który nie potrafił sprostać tej roli. Równie sentymentalnie o minionych czasach myśli jego najlepszy przyjaciel - niegdyś wielki reżyser Mick (Harvey Keitel). Lecz w jego głosie czuć ekscytację życiem. Sceny, w których wraz z młodymi filmowcami próbuje dopracować scenariusz nowego filmu, pokazują go w roli mentora. Jednak nie tylko tego zawodowego. Przede wszystkim jako nauczyciela życia, dobrego wujka, mędrca.

To właśnie bardzo przekonało mnie do postaci Micka. Jego pasja, chęć życia, umiejętność dostrzegania drobiazgów, potrzeba odkrywania nowych miejsc, rzeczy i ludzi staje trochę w kontrze z tym, co prezentuje Fred - nieco wycofany, zachowawczy, dość małomówny. Ale i w nim widać fascynację życiem. I czułość, z jaką wraca do przeszłych doświadczeń.


(Źródło: filmweb,pl i wyborcza.pl)

Przy okazji rozliczania się bohaterów z przeszłością nie brakuje filozoficznych nawiązań. Reżyser stawia różne pytania. Jedne są wręcz egzystencjalne, inne po prostu ważne. Niektóre padają wprost, części musimy się domyślać, wytężać słuch, by je zarejestrować. Z tego powodu seans "Młodości" to świetna okazja do zastanowienie się nad odpowiedziami na owe pytania oraz tym, co jest dla nas najważniejsze w życiu.

(Źródło: vimeo.com)

Refleksji, tak w czasie projekcji, jak i po niej, sprzyja cudowna oprawa wizualno-techniczna filmu. Perfekcyjne kadry (wykonywane zapewne z wielkim pietyzmem) w połączeniu z przepięknymi zdjęciami potrafiącymi w jednym ujęciu przekazać całe morze myśli i emocji są czymś, co bez wątpienia wyróżnia dzieła Sorrentino. Za warstwę zdjęciową odpowiada u niego po raz kolejny Luca Bigazzi noszący w sobie - jak widać! - olbrzymi talent. Na szczęście jest on wyokrzystany, więc możemy podziwiać go na ekranie.
Jego obrazy zyskują dodatkową moc i jeszcze większą pełnię dzięki połączeniu ich ze świetną muzyką. Przy realizacji "Młodości" tą częścią zajmował się David Lang, którego utwór "I lie" ze względu na swój kunszt igłębię za każdym razem wywołuje u mnie dreszcze.

Ten właśnie muzyczno-zdjęciowy artyzm dopełniający z jednej strony dość lekką i wydawałoby się przeciętną, z drugiej zaś niebywale kompleksową fabułę, w dodatku zaopatrzoną w filozoficzno-literackie odniesienia, sprawia, że opowieść od Sorrentino zyskuje od niejednego widza status kultowej już minutę po seansie. A w niektórych przypadkach i przed nim.

(Źródło: wyborcza.pl)

You Might Also Like

0 komentarze