Między nogami

19:28

O "Love" było głośno od samego początku. O filmie mówiło się o jeszcze zanim powstał. A od chwili premierowego pokazu w Cannes temat najnowszej produkcji Gaspara Noe (znanego m.in. z głośnych, kontrowersyjnych obrazów jak "Nieodwracalne" czy "Wkraczając w pustkę") co jakiś czas powracał, za każdym razem budząc więcej emocji. Wszystko z powodu tematyki filmu, którą jest miłość - ta cielesna.

(Źródło: fdb.pl)

Główny bohater, dwudziestokilkuletni Murthy, ma dziewczynę i dziecko. Niespecjalnie jest zadowolony z miejsca, w którym aktualnie znajduje się jego życie, co dość wyraźnie podkreśla swoją narzekającą postawą. Ale samopoczucie bohatera dość szybko zmienia się pod wpływem niespodziewanego telefonu od matki byłej dziewczyny. Zmienia, choć nie do końca wiadomo, czy na lepsze. Miejsce marudzenia na rzeczywistość zastępuje bowiem nostalgia za ukochaną Electrą i tym, co łączyło go z nią. Nostalgia zmierzająca do depresji.

(Źródło: youtube.com)

W filmie nie brakuje jasnych punktów. Niewątpliwie duży plus stanowi elektryzująca muzyka. Z jednej strony pobudza nas, fascynuje i intryguje, wciągając w aurę namiętności permanentnie unoszącą się nad głównymi bohaterami, z drugiej zaś wzbudza melancholię w rezultacie skłaniając do refleksji nad kondycją współczesnych związków. I za to twórcom należą się pokłony.

Nowy obraz Gaspara Noe zaskakuje czymś jeszcze. To nie jest - jak mówi/pisze wielu - film pornograficzny. Owszem, scen seksu w nim nie brakuje. Mamy na ekranie pokazane prawie wszystko. Ale sednem tej historii jest relacja. Więź łącząca bohaterów. A raczej brak tej więzi. Murthy'ego i Electrę scala wyłącznie seks. Zrywając z cielesnością, nie mają ze sobą niczego wspólnego. Ich znajomość opiera się na licznych, urozmaiconych stosunkach seksualnych i tylko na nich skupia. Prowadzi to do obsesji głównego bohatera, który staje się zaborczy i zazdrosny o swoją dziewczynę. 


(Źródła: letempsdetruitto.net i csw.torun.pl)

Doceniam nawet takie drobnostki jak perfekcyjnie wypracowane kadry, rewelacyjnie dobrana (i spójna!) kolorystyka czy zastosowanie symbolicznych imion bohaterów. Choć reżyser przyznał, że przypisywał swoim postaciom imiona czy ksywki najbliższych (i w sam film zaangażował znajomych, by - jak określił - "stworzyć na planie rodzinną atmosferę"), wciąż dopatruję się w tym działaniu większej głębi. Bo choćby Murthy (patrz: prawo Murthy'ego) w rzeczywistości dąży do nieustannej katastrofy, a Electra jest postacią iście magnetyczną, wręcz hipnotyzującą.
Bardzo podobały mi się sceny nawiązujące do "Ostatniego tanga w Paryżu", które to przed ponad 40 laty zaszokowało miłośników kina.


Niestety "Love" ma też minusy. Największymi z nich są mocno kulejące dialogi i słabe kreacje aktorskie. Podziwiam odwagę młodych ludzi grających pierwszoplanowe role, ale przez cały film boleśnie słychać, że należą oni do naturszczyków. W wielu scenach z wielką sztucznością wypowiadają swoje kwestie, które same w sobie nie są udane, bo pisano je chyba z doskoku. Brzmią prostacko i przewidywalnie. 

(Źródło: indiewire.com)

Niełatwo o rzetelne podsumowanie. Przedpremierowy seans wspominam dobrze, ale ponownie nie obejrzałabym "Love". Przy realizacji tego filmu reżyser podjął się sporego wyzwania. Nie dość, że na warsztat wziął trudny temat, to jeszcze starał się pokazać go w sposób najbardziej dosłowny i co więcej, zaangażował do projektu amatorów. Eksperyment ten można uznać za udany, choć wielkiego sukcesu nie widać. Niech dowodem tego raczej udanego doświadczenia będzie fakt, że chyba każdy opuszczał salę kinową z głową pełną refleksji dotyczących m.in. tego, czym jest prawdziwa miłość, gdzie zaczyna się mania/obsesja, na ile seks jest dopełnieniem, a na ile istotą miłości oraz czy - i ewentualnie gdzie oraz jakie - powinny być granice wolności w związku.

(Źródło: blogs.indiewire.com)

You Might Also Like

1 komentarze

  1. W większości się zgadzam, a jednak film uważam za wspaniały.

    OdpowiedzUsuń