Król Lew, A.D. 2019

19:40

Jak do tej pory to chyba najgorętszy i najbardziej wyczekiwany film wakacji '19. O jego premierze było głośno od dawna, ale to, co dzieje się w ostatnich dniach, bez wątpienia można nazwać szaleństwem. Plakaty, billboardy, zwiastuny są wszędzie! Soundtrack można usłyszeć nawet w telewizji śniadaniowej. Kogoś jeszcze to dziwi? Mnie nie: Disney właśnie wprowadził do kin nową odsłonę jednej ze swoich najpopularniejszych produkcji - "Króla Lwa". O tym nie sposób nie mówić.

(Źródło: planetcinema.pl)

Znów spotykamy uroczego Simbę, który wraz ze swoją towarzyszką przygód: Nalą, poznaje Lwią Ziemię. Znowu Skaza podstępem zabija Mufasę i wyrzuca z królestwa małego lewka, a ten trafia w nieznane miejsce, w którym zdobywa nowych przyjaciół: guźca Pumbę i surykatkę Timona. Raz jeszcze widzimy, jak dzięki wsparciu najbliższych, odzyskuje pewność siebie, by stawić czoła groźnemu rywalowi i zawalczyć o przywództwo nad całym królestwem. 
Bohaterowie są więc znani, ich losy także bez zmian. Takie same dostajemy również piosenki, chociaż w nowym wykonaniu. Ale cała warstwa dialogowa i wizualna (tak głośno krytykowane live action!) jest zupełnie nowa. Nie wspominając już o wielu nowych głosach, którymi mówią postacie. Czy to wystarczy, by "Króla Lwa" zobaczyć ponownie?

(Źródło: youtube.com)

Mniemam, że niektórzy z Was mieli tak samo jak ja. Chcieli zobaczyć nowego "Króla Lwa", ale bali się, że nie spełni on Waszych oczekiwań. Ba, co gorsza zepsuje wspomnienia związane z poprzednią wersją, którą większość z nas oglądała we wczesnym dzieciństwie. Ja jednak przemogłam się i postanowiłam zobaczyć nowość Disneya. Czy żałuję?

Nie, nie żałuję. A seans uznaję za naprawdę udany. Tak licznie i tak głośno krytykowane live action nie uznaję za największy grzech twórców. Chociaż scena otwierająca rzeczywiście wygląda trochę jak fragment dokumentu przyrodniczego, nie mam poczucia, że fabuła na tym straciła. Albo że z kina familijnego zrobiono materiał jak z "National Geographic". Mamy absolutnie nowe podejście do prezentacji losów Simby i zdecydowanie nie jest ono złe. A widownia, zwłaszcza ta najmłodsza, do której Disney kieruje swoje dzieła, była zachwycona tym, co widziała na ekranie. Na własne uszy słyszałam "ochy" i "achy" dotyczące chociażby tego jak słodziutko wygląda mały Simba.

Warstwa wizualna z pewnością więc nie jest skazą nowego "Króla Lwa". Zdecydowanie słabiej wypada tu jednak muzyka. Choć usłyszymy niemal te same utwory znane z wersji z 1994 roku, to będą one wykonane przez inne osoby, w nieco odmiennej aranżacji. I wiele z nich nadal jest naprawdę dobra. Ogromna więc szkoda, że główny kawałek "Can you feel the love tonight" wyszedł najsłabiej. Równie kiepsko brzmi w wersji anglojęzycznej, w której śpiewa go Beyonce, jak i polskiej. Mimo sympatii do Beyonce i szacunku do jej zdolności wokalnych, jak dla mnie nie sprostała zadaniu. Nie była w stanie przebić utworu śpiewanego przez Eltona Johna. Rodzimi twórcy są za to zbyt nijacy i zupełnie pozbawienie energii, która aż bije z tego kawałka. 

Co ciekawe, egzamin zdały za to "nowe głosy" naszych bohaterów. Niski ukłon należy się parze: Maciej Stuhr i Michał Piela za to jak dobrze spisali się w rolach nowego Timona i Pumby. Ich dubbingowe zadanie było chyba najtrudniejsze, bo mieli dorównać tym, którzy przeszli do historii swoją rewelacyjną pracą w "Królu Lwie" z 1994: Krzysztofowi Tyńcowi i Emilianowi Kamińskiemu. 

Jeśli więc jednoznacznie miałabym opowiedzieć za lub przeciw nowej odsłonie kultowej produkcji, z pewnością ustawię się w szeregu tych, którzy są zadowoleni z seansu. Wciąż jest w tej historii dużo humoru, sporo wzruszenia i kilka mądrych myśli. Myślę, że to wystarczające argumenty, by zobaczyć (samemu, ze znajomymi, z rodzicami albo z własnymi dziećmi) zupełnie inną wersję ukochanego filmu z dzieciństwa.




(Źródła: natemat.pl, zpop.pl i therookies.co)

You Might Also Like

0 komentarze