Narodziny disco polo

20:46

Będąc świeżo po seansie "Zenka" wciąż nurtuje mnie myśl, dlaczego ochrzczono go królem Walentynek wszak sam film wątki miłosne traktuje raczej po macoszemu. Jak mniemam chodziło wyłącznie o promocję. Skupiając się jednak wyłącznie na produkcji przyznam, że ma swoje blaski i cienie. I szczerze żałuję, że cieni jest znacznie więcej.


(Źródło: naekranie.pl)

W filmie Hryniaka poznajemy nastoletniego Zenka Martyniuka, który wraz z przyjaciółmi tylko czeka, by móc wystąpić na jakiekolwiek scenie. Chłopcy kochają muzykę równie mocno, co papierosy, wieczorne spotkania poza domem i dziewczyny. Ciągnie ich do tego, co zachodnie. Kiedy więc pojawiają się pierwsze okazje do publicznych występów, z ogromną radością rozpoczynają przygotowania do koncertów.

(Źródło: youtube.com)

Wiem, że fala hejtu przeszła przez film zanim jeszcze pojawił się jakikolwiek zwiastun, zanim powstał splagiatowany (sic!) plakat. Uznałam jednak, że obraz Hryniaka może być ciekawym spojrzeniem na Polskę z przełomu lat 80. i 90. Polski, w której upadała komuna, otwierały się granice, rodziły nowe możliwości, a z odbiorników radia i TV leciały wielogodzinne programy z hitami disco polo. I to rzeczywiście udało się sportretować. Sceny z wiejskich potańcówek czy targowisk, na których można było kupić zachodnią chemię, nowe "Bravo" albo pirackie kasety ulubionych zespołów, wyszły przyzwoicie. Jasnym punktem produkcji jest także Jakub Zając wcielający się w młodego Zenka. Właściwie to on ciągnie cały film. Jest naturalny, wiarygodny. Tak w sposobie poruszania się, jak i mówienia. Naprawdę, wykonał dobrą robotę!

Szkoda, że nie można tego powiedzieć o scenarzystce. Miała dostarczyć nam historię o gwieździe polskiego disco polo. Ba, miał być muzyczny szał i emocje tak intensywnie promowane w spotach telewizji publicznej. Wyszło jednak znacznie gorzej. Dlaczego? Bo dostajemy film biograficzny, który prawie w ogóle nie przybliża życiorysu postaci, o której opowiada. Absurd, prawda? 
Fabuła nie porusza losów rodzinnych Zenka: nie dowiadujemy się czym zajmowali się rodzice i dlaczego Zenek tak mocno pokochał muzykę. Co więcej, w filmie są wątki rozmijające się z prawdą (Ryszard Warot dołączył do Akcentu dopiero w 2003 roku) i takie, które nigdy się nie wydarzyły (bez spoilerów: akcja z synem). I choć liczyłam się z tym, że z "Zenka" rzeczywiście mogą zrobić fabularyzowaną biografię, to mimo wszystko uważam, że są pewne granice. (Abstrahując już od tego, że jeśli postać gwiazdy polskiego disco polo nie jest na tyle barwna i ciekawa, by pokazać jej życie bliskie prawdzie, to należało ponownie przemyśleć sens nagrywania filmu.) Scenarzystka jednak postanowiła je przekroczyć i.... mocno przekombinowała z fabułą popełniając jeszcze jeden grzech główny. Nudę. 

W "Zenku" nie brakuje dłużyzn, niepotrzebnych scen (rozmowa Zenka z żoną w toalecie - WTF?!) i słabego tempa. O ile pierwszą część historii ogląda się całkiem przyzwoicie, tak druga zaczyna się dłużyć. Bezsensowny jest wątek z synem, nieudane wcielenie Krzysztofa Czeczota jako dorosłego Zenka, a muzyka...bardzo słaba. Sztandarowe hity zespołu Akcent - czy się lubi disco polo, czy nie - są rytmiczne. Niosą ze sobą jakąś energię. W filmie postanowiono jednak je "podrasować", co przyniosło wątpliwy efekt. Dochodzę do wniosku, że najgorsze co można zrobić, to stworzyć film o muzyce i zepsuć właśnie muzykę... Kto wie, może gdyby część środków z promocji przeznaczono na postprodukcję odbiór byłby lepszy, a ocena filmu wyższa?




(Źródła: youtube.com i kulutra.gazeta.pl)

You Might Also Like

0 komentarze