Powrót syna marnotrawnego

21:00

Dolan uwielbia pokazywać ludzkie relacje. Zwłaszcza te niełatwe: związkowe, przyjacielskie, rodzinne. Właśnie ostatnie z wymienionych szczególnie intensywnie porusza w najnowszych filmach - "Mamie" i "To tylko koniec świata". Jego najświeższa produkcja, której wyczekiwałam od premiery w Cannes, już w samym zwiastunie kpi skrajnymi emocjami i mocno oddziałuje na widza. Byłam ciekawa, na ile taki sam efekt gwarantuje seans całego dzieła.  

(Źródło: tiff.net)
Nowość młodego, aczkolwiek bardzo już doświadczonego i niewątpliwie utalentowanego, reżysera rozgrywa się wokół powrotu Louisa, głównego bohatera (Gaspard Ulliel) w rodzinne strony. Mężczyzna wraca do domu po 12-letniej nieobecności. Niegdyś wybrał karierę dramatopisarza i zdecydował się porzucić wszystko to, z czym był dotychczas związany. Konfrontacja z bliskimi po tak długiej nieobecności budzi w nim strach. Jest on tym większy, że ów powrót nie został podyktowany nostalgią za starymi czasami czy tęsknotą za matką bądź rodzeństwem, a bardziej pragmatycznie - chęcią wyznania im prawdy o swojej poważnej choroby i swoistego również pożegnania się z nimi.

(Źródło: youtube.com)
"To tylko koniec świata" zachwyca już od pierwszego kadru. Osobiście bardzo podobała mi się scena otwarcia, będąca kompilacją ujęć skupionych na detalu. Poza tym niemal w każdej scenie czuć klimat kina charakterystycznego dla Dolana. To wybrzmiewa tak w kolorystyce, kadrowaniu, jak i muzyce, która jest zawsze niebywale dopasowana. 

Największą pracę wykonali tu jednak niezwykli aktorzy. Szczególnie świetnie wypada Vincent Cassel w roli Antoine'a, karmiącego się kompleksami starszego brata-despoty oraz Marion Cotillard jako jego stłamszona, neurotyczna żona. Ich kreacje przemawiają do nas totalnie. Całkowicie wierzymy w każde ich słowo, wiarygodny jest każdy gest, każde spojrzenie. Oni naprawdę stali się postaciami, w które mieli wcielić się w filmie i właśnie dzięki temu tak głęboko przeżywamy ich bardziej i mniej intymne wyznania. A należy przyznać, że i tym razem Dolan nie oszczędza nam scen pełnych dramaturgii. I co najważniejsze, to poczucie skrępowania, zestresowania, smutku, wstydu, bólu i bezradności z ekranu płynnie przechodzi na widownię. W pewnym momencie po plecach przechodzą nam ciarki z zażenowania, jakbyśmy znaleźli się, jak przypadkowy przechodzeń, w środku rodzinnej awantury. Niespodziewanie weszli w jej sam środek i obserwowali eskalację. 

Ten genialny wydźwięk filmu nieco psuje jednak główny bohater. I choć Gaspard Ulliel ma za sobą kilka dobrych ról i wyróżnia go charakterystyczna twarz, to nie jest w pełni przekonujący. Albo sama postać Louisa jest zbyt papierowa, bez wyrazu, albo Ulliel nie potrafił wybić tych sprzecznych emocji siedzących w bohaterze. Dla mnie Louis jest płaską postacią, brakuje w nim energii, tej iskry, która niegdyś rozbłysła i pozwoliła mu podjąć odważną decyzję pozostawienia bliskich dla wielkiej kariery. Teraz widzimy go jako ducha. Fizycznie jest obecny z rodziną, ale jego umysł i myśli są gdzie indziej. Może powrót na rodzinne łono po latach sprawił, że czuje, że nie ma prawa zabierać głosu w rodzinnych sprzeczkach. Mnie jednak nawet takie tłumaczenie nie przekonuje do Louisa i tylko przez niego "To tylko koniec świata" rozpatruję jako wyłącznie dobry film wierząc, że Dolana stać wciąż na więcej.


(Źródła: youtube.com i thefilmstage.com)

You Might Also Like

0 komentarze