Życie ma smak goryczy

19:38

To prawda. Wszystkie superlatywy o "Manchester by the Sea", w jakich wypowiadali się krytycy, są prawdziwe. To jeden z tych filmów, który już w trakcie seansu uderza w najczulsze struny i z tego powodu wstrząsa nami na długo. To minimalistyczne kino podkreślające jak oszczędność formy może tylko wzmocnić przekaz produkcji. Chapeau bas panie Lonergan!


(Źródło: vulturehound.co.uk)
Lee (Casey Affleck) pracuje jako dozorca kilku budynków w jednej z dzielnic Bostonu. Mieszka sam. Nie ma bliskiej rodziny ani przyjaciół, jest małomówny, wręcz zamknięty w sobie. Choć z obowiązków zawodowych wywiązuje się bardzo dobrze, nie potrafi pracować z ludźmi. Ma trudności w kontaktach z innymi. Gdy otrzymuje telefon o zawale brata, bez wahania wyrusza do szpitala. W niedużej miejscowości o nazwie Manchester by the Sea ma zamiar spędzić kilka dni, by przypilnować nastoletniego bratanka podczas nieobecności jego ojca. Wizyta niespodziewanie się wydłuża, co nie jest na rękę naszemu bohaterowi. Widzimy, że w tych rodzinnych stronach czuje on się źle, nieswojo, bo miasteczko skrywa tajemnice, które dopiero mamy poznać.



(Źródło: youtube.com)

Affleck fantastycznie wciela się rolę samotnika. Potrafi gestem czy spojrzeniem oddać przeróżne emocje targane jego bohaterem, choć ten wydaje się być na tyle zimny i zdystansowany, że nie odczuwa niczego. Mamy tu jednak smutek, rozżalenie, zagubienie czy bezsilność. Lee jest bohaterem tragicznym. Po części w rozumieniu stricte antycznym: musi podjąć trudną decyzję i bez względu na to, czy postanowi zamieszkać z bratankiem w rodzinnej miejscowości i nieustannie walczyć z demonami przeszłości, czy wrócić do Bostonu i utrudnić nastolatkowi i tak niełatwy okres dojrzewania, wybór ten kogoś skrzywdzi. Po części zaś dlatego, że doznał w życiu istnej kumulacji nieszczęść. W pewnym momencie - sprytnie prowadząc widza nieoczywistymi retrospekcjami - Lonergan zdradza z jakiego powodu mężczyzna jest tak bardzo wyobcowany. I wtedy gula staje nam w gardle, a w oczach pojawiają się łzy. Reżyser na tyle umiejętnie snuje tę subtelną, ale dramatyczną opowieść rozgrywaną w powolnym (pozornie wręcz nudnym) tempie, że perfekcyjnie działa i na nasze emocje. Jest taki cytat z Haruki Murakami mówiący o smutku: "Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada ciasno na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy". Mam wrażenie, że w "Manchester by the Sea" tak Lonerganowi, jak i Affleckowi udało się pokazać taki rodzaj smutku przez pryzmat głównego bohatera.

(Źródło: indiewire.com)

Na oklaski zasługuje też Lucas Hedges, który za występ zdobył nominację do Oskara w kategorii drugoplanowej roli męskiej oraz do nagrody BAFTA dla największej aktorskiej nadziei kina. Faktycznie jest bezbłędny jako osierocony, nieco rozwydrzony i zbyt pewny siebie nastolatek, przeżywający bunt okresu dorastania. To starcie mężczyzn - młodego, wciąż dojrzewającego i starszego, próbującego odnaleźć się w zupełnie nowej roli, Lonergan zaprezentował fantastycznie. Niektóre sceny nas bawią, inne wzbudzają irytację. Jednak każde spotkanie tych dwóch bohaterów budzi emocje.

Melancholijny wydźwięk produkcji podkreśla nostalgiczna ścieżka dźwiękowa (TU) oraz kadry pełne surowości i chłodnych odcieni. Narracyjnie dostajemy nielinearną opowieść o konstrukcji puzzlowej, w której niemal każda scena stanowi oddzielny element. Dopiero zebranie ich wszystkich pozwala spojrzeć na głównego bohatera przez pryzmat jego doświadczeń: sukcesów, porażek, dawnych radości, życiowych dylematów i przeżytych traum. Co więcej, każda z tych scen (choć akcja jest naprawdę stonowana) dąży do wielkiej kulminacji. Czujemy, że zbliża się coś, co bohaterem wstrząśnie. Co wreszcie pozwoli mu zdjąć z twarzy tę maskę człowieka bez uczuć. I - w przeciwieństwie do "Patersona", w którym wypatrujemy takiej sceny, a ona nie następuje - nagle dzieje się coś. Dochodzi do spotkania z Randi, byłą żoną. To spotkanie dwojga pokiereszowanych przez życie ludzi, którzy niegdyś darzyli się wielkim uczuciem, przeszywa serce widzów. Choć jak wiecie nie należę do ckliwych, trudno było utrzymać emocje na wodzy. Kapitalna scena! Po niej czujemy, jakbyśmy doznali pewnego oczyszczenia, przeżyli prawdziwe katharsis.



(Źródła: fandango.com i cloudfront.net)

Obrazy takie jak ten nie rodzą się jak grzyby po deszczu. To perełki, których należy uważnie wyszukiwać wśród setek czy tysięcy nagrywanych filmów. Spośród ostatnich tytułów - w pewien sposób podobnych do "Manchester by the Sea" - trafiłam na "Mustanga" i "Moonlight". Wszystkie poruszają trudną tematykę, mają świetne zdjęcia, pozostawiają nas z poczuciem goryczy. Ale to właśnie produkcja Kennetha Lonergana uderza nas swoistym naturalizmem, umiłowaniem minimalizmu oraz fenomenalną rolą Caseya Afflecka, który dowiódł, że jest o tysiąckroć zdolniejszy od brata. Czy za tę kreację zgarnie Oskara dowiemy się dopiero 26. lutego, ale w moim odczuciu statuetkę ma w kieszeni. 



(Źródło: klubzak.com.pl)

You Might Also Like

0 komentarze