Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?

15:08

Rosie jest urocza. Alex jest przesympatyczny. Oboje znają się od kołyski - razem stawiali pierwsze kroki, świętowali pierwsze urodziny. Są jak papużki nierozłączki w wydaniu damsko-męskim. I pozornie cały czas łączy ich tylko przyjaźń. Do czasu imprezy urodzinowej głównej bohaterki, na której uczucia biorą górę, a Alex całuje Rosie. 

(Źródło: evokie.ie)

To krótkie zdarzenie, wydawałoby się wręcz błahe i niepozorne, pośrednio wpływa na dalsze losy bohaterów. Rosie bowiem zupełnie nie pamięta całego zdarzenia i wstydzi się za WSZYSTKO, co miało miejsce minionej nocy. Alex bierze to do siebie i odczytuje jako przekreślenie szansy na związek. W ten sposób niewyjaśniona sprawa młodzieńczego pocałunku rzutuje przede wszystkim na to, z kim pójdą na bal maturalny. A jak się łatwo domyślić ta decyzja będzie brzemienna w skutkach. 



(Źródła: news.com.au, entertainment.ie i teaser-trailer.com)

Nieplanowana ciąża, samotne macierzyństwo, rezygnacja ze studiów i kariery zawodowej, wieczne mieszkanie u rodziców - tak wygląda rzeczywistość Rosie po narodzinach Kate. Alex ma się o niebo lepiej! Zagraniczne studia na prestiżowej uczelni, mnóstwo przyjaciół, piękna dziewczyna, wielki apartament i szansa na światową karierę chirurga. Żyć - nie umierać. 
Nie zapomina jednak o przyjaciółce z przeszłości. Tak samo jak ona nie zapomina o Alexie. I tu pojawia się najważniejsze pytanie: czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie.

(Źródła: tmisource.com)


Film Christiana Dittera znacznie odbiega od klasycznej formy romantycznych komedii. Zwykle w takich produkcjach wszystko odbywa się "lekko, miło i przyjemnie". Nie ma podstaw do jakiejkolwiek refleksji, nie ma głębszych przemyśleń, nie ma konkretnego przesłania. Ma być ckliwie, uroczo, błogo i BARDZO słodko. Do tego stopnia, że nie jest to zjadliwe dla kogoś, kto nie płakał na "Titanicu".
Poza tym najczęściej mamy również mocno naciąganą fabułę i sporo nijakich aktorów do końca swych dni grających w tego typu produkcjach.

Co więc wyróżnia "Love, Rosie", której zwiastun nie zapowiada wielkiego przełomu? Sens opowieści! Alex i Rosie nie mają życia usłanego różami. I jedno, i drugie miewa kryzysy, przechodzi załamania, czuje samotność, wypalenie, rozczarowanie życiem. Oboje borykają się - na różnym etapie swojego życia - z przeróżnymi kłopotami. A mimo wszystko "coś" ich do siebie ciągnie. Coś, czego na początku nie potrafią sprecyzować. Coś, co później boją się głośno nazwać. 
Ditter, dzięki - jak mniemam - całkiem dobrej podstawie w formie światowego bestsellera "Na końcu tęczy" i dzięki fajnej reżyserskiej koncepcji, stworzył obraz, który przyjemnie się ogląda, chociaż jest bardziej gorzki niż słodki. 

(Źródła: uk.celebrity.yahoo.com)

Zawsze szczerze przyznaję, że nie przepadam za filmami, w których wątki miłosne są wiodącymi. Romanse, melodramaty, komedie romantyczne - oglądam sporadycznie i z reguły nie są tym, czym się zachwycam. Nie jest to żadna poza, moda czy dowód na serce z kamienia - raczej kwestia filmowych upodobań ;)
Idąc więc na "Love, Rosie" nie oczekiwałam, że wyjdę z kina zauroczona. A tak się właśnie stało! Zauroczyła mnie dość ciekawa historia, zauroczyli mnie główni bohaterzy, mający w sobie jakiś magnetyczny pierwiastek, który od pierwszego kadru wzbudza sympatię widza, zauroczyła mnie nade wszystko prześliczna Lilly Collins, od której KAŻDEMU niezmiernie trudno oderwać wzrok! 

Co więcej, Collins jest świetna w tej roli! Odgrywa postać Rosie z niebywałą lekkością. Bardzo szybko kupujemy ją w tym wizerunku. Zarówno wtedy, gdy jest radosna, nieodpowiedzialna, szalona, jak i w momentach smutku, kłótni czy zmęczenia. Udowodniła, że naprawdę ma smykałkę do tego, co robi! 

(Źródła: blogs.indiewire.com i kino.de)

"Love, Rosie" to naprawdę dobra propozycja na grudniowy wieczór/weekend. Pójście do kina nie powoduje bólu głowy, mdłości czy apatii. Nawet cynicy zwykle śmiejący się z ckliwych love story będą zadowoleni. Jak napisał Michał Pietrzyk na Filmwebie: "Love, Rosie  stanie się dla współczesnych widzów tym, czym w latach 90. były Cztery wesela i pogrzeb." Może to trochę przesada, ale z pewnością zostanie dobrze zapamiętany :-)

(Źródło: youtube.com)

You Might Also Like

2 komentarze

  1. Hm, może być sympatyczne, ale czy to nie przypomina troszkę "Jeden dzień" z Anne Hathaway? ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, raczej nie. Bo "Jeden dzień" jest o pełnoprawnym związku dwojga ludzi i jest w nim zdecydowanie więcej melancholii, refleksji i goryczy. W "Love, Rosie" mamy sporo szczerze zabawnych scen, dużo radości i młodzieńczego optymizmu. Choć tematyka też miłosna, to potraktowana z nieco innej strony :)

      Usuń