Marzyciele

08:15

Dawno nie czułam przed premierą takich emocji, jakie towarzyszyły mi przed seansem "La La Land". Ostatnio miałam tak chyba z "Artystą", który w 2011 wygrał 5 Oskarów (w tym ten za najlepszy film). Produkcję oglądałam już po gali, więc z jednej strony była presja nagród, jakie otrzymała, z drugiej świadomość, że z tym gatunkiem (kino nieme) jestem mocno na bakier. Podobna sytuacja miała miejsce z nowością od Damiena Chazelle, gdyż "La La Land" ma na swoim koncie aż 7 Złotych Globów, a musicale kojarzą mi się z ckliwymi, naciąganymi historyjkami, w których tandetne piosenki i fikuśne tańce (choć same często są słabymi elementami) mają ukryć pozostałe, jeszcze większe mankamenty produkcji. 

(Źródło: indiewire.com)
Moja obawa o jakość "La La Land" była tym większa, że po genialnym "Whiplash" o walce młodego muzyka z despotycznym dyrygentem oraz własnymi ambicjami, apetyt na dobre owoce pracy Chazelle, wzrósł. Tym razem reżyser postanowił zabierać nas w podróż po mieście aniołów. Wraz z bohaterami: romantyczną Mią, pracownicą niewielkiej kawiarni marzącą o karierze aktorskiej oraz Sebastianem, muzykiem jazzowym pragnącym założyć własny klub, przemierzamy wszelkie zakątki Los Angeles. Zaglądamy do gigantycznych hal zdjęciowych, przechadzamy się romantycznymi alejkami na wzgórzach Hollywood Hills, zaglądamy do miejscowych barów. Reżyser chce, żebyśmy poczuli specyficzną atmosferę tego miasta oraz to, co mają w sercach głównie bohaterowie - ogromne pasje i chęć spełnienia swych marzeń. 


(Źródło: youtube.com)

Choć nie należę do fanów musicali, ten film szczerze mnie urzekł. Prostotą historii (scenariusz jest nieskomplikowany, żeby nie powiedzieć banalny), genialną muzyką (ścieżka dźwiękowa zostaje w głowie na bardzo długo), uniwersalnym przesłaniem oraz jakąś magią, która przez cały seans buduje świetny klimat produkcji. Tym jednak, co uznaję za najlepsze jest duet Emma Stone - Ryan Gosling. Fantastycznie pasują do odgrywanych postaci (są po prostu wiarygodni w swoich rolach) i gołym okiem widać, że lubią ze sobą pracować. Dzięki temu emocje jakie łączą ich bohaterów są odzwierciedleniem prawdziwej chemii występującej między nimi. Dowodem na słuszność tej tezy niech będzie scena, w której Sebastian zaczyna grać na pianinie, gdy Mia wchodzi do domu i włącza się w śpiew. Jej wybuch śmiechu jest zupełnie naturalny i można by uznać go za błąd. Ale w tym przypadku ta wpadka wnosi jakąś wartość dodatnią do całości.

Kiedy czytasz o zbliżającej się premierze, że jest zjawiskowa, olśniewająca, bliska ideału, Twoje oczekiwanie względem niej rosną. Nawet jeśli starasz się ostudzić ów zachwyt, by nie wyjść z kina z gigantycznym rozczarowaniem. W przypadku najnowszego obrazu Damiena Chazelle trudno było utrzymać na wodzy te emocje. Zwłaszcza, że tuż przed wejściem na polskie ekrany "La La Land" wygrał wszystko podczas gali Złotych Globów, zgarniając aż 7 statuetek (i tym samym pobijając dotychczasowy rekord!). Co najlepsze, absolutnie nie wpłynęło to na mój odbiór filmu oraz jego ocenę. Dlaczego? Bo ta produkcja jest iście genialna i nic nie jest w stanie temu zaprzeczyć.



(Źródła: hollywoodreporter.com i indiewire.com)

You Might Also Like

3 komentarze

  1. Podpisuję się pod wszystkim, o czym napisałaś! I faktycznie Stone i Gosling tworzą magię na ekranie, chemię mają niesłychaną (miałam dreszcze podczas sceny w kinie np., a ostatnio mi się to zdarzyło jeszcze jak byłam nastolatką :D).
    Czeeekam na kolejne filmy Chazelle'a, bo na razie zachwyca !

    OdpowiedzUsuń
  2. Też bałam się tego filmu, bo nie wiedziałam kompletnie czego się spodziewać. a tu proszę, film broni się przed jakimikolwiek zarzutami, a jego seans sprawia po prostu ogromną przyjemność. :)

    OdpowiedzUsuń