Zakochany rewolwerowiec

19:54

Jak wygląda azjatycki western? Czy kino Dalekiego Wschodu może być niezmiernie zabawne? I w jaki sposób tajska produkcja jest w stanie podbić serca polskich miłośników kina? Na te i inne pytania odpowiedź znalazłam dzięki "Łzom Czarnego Tygrysa". Seans odbyłam oczywiście w ramach 8. edycji Festiwalu Pięciu Smaków


(Źródło: fdb.pl)

Samo określenie „tajlandzki/tajski western” brzmi intrygująco. Czego spodziewać się po takim obrazie? Trudno powiedzieć. A poziom zakłopotania i zagubienie wzrasta wraz z doprecyzowaniem, że chodzi o produkcję czerpiącą pełnymi garściami przede wszystkim z dorobku kultowego Sergio Leone i jego spaghetti westernów. Zachowajcie jednak spokój – szaleńcza mikstura Wisita Sasanatienga wyszła naprawdę dobrze! 

(Źródło: youtube.com)

Dum jest odważnym wojownikiem, jednym z najbardziej zaufanych ludzi niebezpiecznego zbira grasującego w okolicy. Jak się okazuje główny bohater pochodzi z ubogiej, farmerskiej rodziny i już za młodu zaznał ciężkiej pracy. W bliżej niewyjaśnionych okolicznościach dołączył do szajki, przyjął pseudonim Czarnego Tygrysa i momentalnie wyszedł na jej prowadzenie. To spowodowało pewien konflikt z dotychczasowym ulubieńcem przywódcy gangu, tylko pozornie wciąż będącym najlepszym kompanem Duma.

Już w pierwszych scenach poznajemy głównego bohatera jako zdecydowanego, szybkiego i nieustraszonego rewolwerowca. Niemal od razu widzimy też jego romantyczne oblicze. Mężczyzna jest bowiem szaleńczo zakochany w przyjaciółce z dzieciństwa - pięknej Rumpoey, córce miejscowego bogacza. Niestety ojciec chce ją wydać za dobrze prosperującego policjanta, do którego dziewczyna absolutnie niczego nie czuje. Tragedia goni tragedię, a krew miesza się tutaj ze łzami. 


(Źródła: bad-taste.pl i piecsmakow.pl)

Historia prowadzona jest dwutorowo. Część zdarzeń poznajemy chronologicznie, resztę zaś wyjaśniają liczne wycieczki retrospektywne głównego bohatera. Dzięki temu zabiegowi wyjaśnia się co tak naprawdę łączy Duma i Rumpoey.

Co jednak najciekawsze, „Łzy Czarnego Tygrysa” wzbogacono o przedziwną formę wizualną. Mamy do czynienia z bajkowymi kolorami i komiksowymi zdjęciami. Stylistyka jest równie nietypowa co poziom melodramatyzmu niektórych scen. Karykaturalne gesty, przerysowane sceny rożnych deklaracji, ckliwe śpiewanie ballad, krwawe pojedynki, emocjonujące strzelaniny i wartkie pościgi.  A to wszystko okraszone romantyczną, tajską muzyką z dodatkiem komicznego, nieco złowieszczego chichotu zawadiackiej hołoty.  

Niemal błyskawicznie okazuje się, że produkcja Wisita Sasanatienga trafia w gusta także polskich kinomanów. Bo to, czy pastiszowy western rozbawi odbiorcę do granic możliwości, na szczęście nie jest zdeterminowane pochodzeniem widza. I bardzo namacalnie doświadczyłam tego podczas seansu.
Tym, którzy przegapili „Łzy Czarnego Tygrysa” szczerze współczuję i zalecam jak najszybsze odkopanie filmu gdzieś w czeluściach legalnego Internetu J


(Źródło: fdb.pl)

You Might Also Like

2 komentarze

  1. No ja przegapiłem i żałuję, chociaż do azjatyckich wariacji na temat westernu podchodzę ostrożnie. "Sukiyaki Western Django" na przykład mnie rozczarowało, ale już na "Dobrym, Złym i Zakręconym" bawiłem się świetnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja nie jestem wielką fanką, ale zawsze staram się spróbować kilku azjatyckich produkcji na Pięciu Smakach. I tym razem moje wybory były bardzo udane :)

      Usuń