Bondomania wciąż trwa. I trwać będzie jeszcze przez kilka ładnych tygodni. "Skyfall" króluje w kinach, a krytycy wychwalają go pod niebiosa. Moim zdaniem jednak niesłusznie. Nie to, że nowy Bond jest kiepski, nieciekawy czy przewidywalny. Po prostu chyba nie przeskoczył poprzeczki stawianej tym razem naprawdę wysoko.
Idąc do kina nie zaczytywałam się recenzjami. Nie zamierzałam znać szczegółów fabuły. Stwierdziłam, że chcę być zaskoczona przez Bonda wykreowanego przez Sama Mendesa. Nie nastawiałam się jednak na rewelacyjne widowisko. I słusznie, bo szczęka mi nie opadła.
Pierwsze kilkanaście minut "Skyfall" to rozkosz dla oka. Fantastyczne zdjęcia, piękne krajobrazy, a do tego tempo, tempo, tempo! Akcja rozwija się idealnie. Wierny szpieg Jej Królewskiej Mości - mimo kilku zmarszczek - nadal ma świetną formę. Jego pościg za złodziejem dysku ze ściśle tajnymi danymi MI6 to prawdziwy majstersztyk. Jest krew, jest pot, są szybkie samochody i motocykle, jest walka wręcz oraz wymiana ognia. Gonitwa kończy się jednak tragicznie....Bond ginie! A tak się przynajmniej wszystkim wydaje. Trafiony w ramię wpada do rwącej rzeki gdzieś w Turcji. M pisze jego nekrolog, podczas gdy 007 popija piwko w ramionach pięknej kobiety.
(Źródła: dailymail.co.uk i telegraph.co.uk)
Podczas jego nieobecności siedziba brytyjskiego wywiadu zostaje zaatakowana przez terrorystów. Wegetujący w nadmorskiej, tureckiej wiosce Bond postanawia wrócić do służby, choć nie wyzbył się w pełni uczucia wypalenia zawodowego. Kilka miesięcy rzekomej śmierci miały mu pomóc w walce z depresją czy kryzysem wieku średniego. Terapia nie okazała się skuteczna. Mimo wszystko agent 007 stawia się w Londynie w gotowości do kolejnej misji. O dziwo jednak M nie jest dla niego pobłażliwa. Odsyła Bonda na testy: zarówno sprawnościowej, jak i psychologiczne. I chociaż ich wynik jest żenujący, przydziela mu nowe zadanie.
W tym miejscu zaczyna się właściwa akcja. Bond wyrusza w teren, by odnaleźć zleceniodawcę kradzieży dysku oraz sprawcę ataku na MI6. Nie będę jednak streszczać fabuły, która momentami trochę kuleje.
Skupię się najpierw na dobrych stronach "Skyfall", których jest wiele.
Liczne zwroty akcji, dobra gra aktorska (genialny Javier Bardem), ciekawe postacie, a do tego szczegóły takie jak świetna czołówka czy pewne nawiązania do starszych części sprawiają, że film ogląda się rewelacyjnie. Zaangażowanie Oskarowej obsady (Judi Dench, Javier Bardem czy nominowany za "Angielskiego pacjenta" Ralph Fiennes) było doskonałym pomysłem.
Ciekawym posunięciem była także zmiana Q. Dotychczasowy kwatermistrz MI6 to starszy pan, który wyposaża Bonda do pełnienia różnorodnych misji. Nowy Q to z pozoru żółtodziób. Młody, pod krawatem, w okularkach i z bujną grzywą. Na dodatek nie oferuje wybuchowych rekwizytów. Jednak ten jego "hipsterski look" w połączeniu z poczuciem humoru sprawia, że daję mu zielone światło.
(Źródło: telegraph.co.uk)
W "Skyfall" były jednak elementy, które nie przypadły mi do gustu. Mam wrażenie, że w poprzednich częściach z Danielem Craigiem w roli głównej, kobiety zaczęły odgrywać ważne postacie. Były istotne w filmach. Zaś teraz wróciliśmy do klimatu sprzed "Casino Royale", gdzie panie stanowią wyłącznie piękny dodatek do 007. Są niejako na boku. Oczywiście poza M, która przoduje w 23. odcinku o Bondzie.
Wiele osób doszukuje się "Batmana" w Bondzie. Szczerze mówiąc tych nawiązań do nolanowskiego Batmana jest całkiem sporo: obaj bohaterowie zaszywają się przed światem udając martwych, obaj wracają do rodzinnego domu i odwiedzają groby rodziców, obaj też mogą liczyć na pomoc starego kompana - przyjaciela rodziny. Ponadto w "Skyfall" czarny charakter jest stylizowany na Jokera. Tak charakterologicznie (szalony), jak i fizycznie (tlenione na blond włosy). Osobiście chyba nie kupuję tego czerpania z Batmana. Dla mnie Bond ma swój charakter, swoją stylistykę. I wciąganie w to elementów związanych z innym bohaterem jest zupełnie niepotrzebne.
(Źródło: madameedith.blogspot.com)
Nawet jeśli machnąć ręką na powyższe aspekty, największym grzechem twórców "Skyfall" są niedociągnięcia scenariuszowe. Tak tak, to się pojawia w najnowszej opowieści o 007. Dlaczego ginie M, skoro to jedna z - chronologicznie pierwszych - przygód Bonda? Dlaczego agent 007 przeżywa kryzys i wypalenie zawodowe, jeśli ledwie co rozpoczął służbę w MI6? Dlaczego - jak zauważa M podczas składania zeznań przed minister obrony narodowej - trudno zdefiniować współczesnych wrogów, skoro wciąż tkwimy - zgodnie z pierwszymi powieściami Iana Fleminga - w czarno-białym świecie, gdzie ci źli pochodzą głównie ze Związku Radzieckiego czy Chin?
Odpowiedzi na te pytania nie odnajdujemy w filmie. Z jednej strony obraz Sama Mendesa rozpoczyna więc bondowską serię (wprowadzenie postaci Evy Moneypenny), z drugiej zaś kończy ją w formie, jaką znaliśmy do tej pory (nowy Q, nowy M i 007 w kwiecie wieku). Czy kolejna misja agenta 007 będzie równie ekscytująca? Czy Bond bez genialnej Judi Dench w roli M zyska naszą sympatię? Dowiemy się już za jakiś czas. Póki co zachęcam do zobaczenia "Skyfall", bo to niewątpliwie odcinek jedyny w swoim rodzaju.
(Źródło: overland.org.au)Odpowiedzi na te pytania nie odnajdujemy w filmie. Z jednej strony obraz Sama Mendesa rozpoczyna więc bondowską serię (wprowadzenie postaci Evy Moneypenny), z drugiej zaś kończy ją w formie, jaką znaliśmy do tej pory (nowy Q, nowy M i 007 w kwiecie wieku). Czy kolejna misja agenta 007 będzie równie ekscytująca? Czy Bond bez genialnej Judi Dench w roli M zyska naszą sympatię? Dowiemy się już za jakiś czas. Póki co zachęcam do zobaczenia "Skyfall", bo to niewątpliwie odcinek jedyny w swoim rodzaju.
Bez względu na to, czy film przypadnie nam do gustu, najnowsza przygoda 007 kasowy sukces i tak ma w kieszeni. Już w pierwszy weekend zarobiła prawie 78 milionów dolarów. A dodajmy, że "Skyfall" wciąż czeka na swoją premierę między innymi w Stanach Zjednoczonych czy Kanadzie. Na naszym podwórku produkcja spisała się na piątkę z plusem. W ciągu weekendu otwarcia zobaczyło ją nieco ponad 390 tysięcy widzów, co jest najlepszym wynikiem w Polsce od dwóch lat!