Nic dziwnego, że "Boże Ciało" wytypowano na polskiego kandydata do Oscara. To produkcja chyba bezbłędna. Soczysta, ale i minimalistyczna. Nie ma tu nieporadnej mnogości wątków, nie ma rozpraszania uwagi widza, zbędnych postaci. Jest za to skupienie na głównym bohaterze i jego nieco pokręconych losach. To dość nietypowe podejście w polskim kinie, które zbyt często jest po prostu przegadane.
"Boże Ciało" zyskało rozgłos zanim jeszcze trafiło do kin. Ba, nawet przed oficjalną premierą, która miała miejsce na tegorocznym Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni, było o nim głośno. Nowość Jana Komasy poruszająca temat wiary, religii, a rozgrywana w dużej mierze przez postać z istnego siedliska zła - poprawczaka, od początku przeczuwano, że to musi być mocne! Zwłaszcza, że w pierwszoplanowej roli obsadzono Bartosza Bielenia, który świetnie spisał się już 3 lata temu w thrillerze "Na graniczy" Wojciecha Kasperskiego.
(Źródło: youtube.com)
Bielenia wypada w tym filmie rewelacyjnie. Aż trudno wyobrazić sobie innego młodego aktora, który potencjalnie mógłby zagrać tę rolę równie dobrze. Jeśli chodzi o warunki aktorskie i fizjonomię na myśl od razu przychodzi Jakub Gierszał, choć on ma znacznie bardziej chłopięcą urodę, która gryzłaby się z kryminalną przeszłością głównego bohatera tak autentycznie przedstawionego przez Bielenia. On jest przekonujący w każdym swoim słowie, każdym spojrzeniu czy geście. Nie sposób nie uwierzyć, że stał się Danielem: młodym mężczyznom, który niejedno już w życiu przeszedł.
Bardzo mocny jest drugi plan. Aleksandra Konieczna od jakiegoś czasu na dużym ekranie przeżywa swoje 5 minut. U Komasy gra rozczarowaną życiem, wyplutą z energii, rozgoryczoną kobietę, która straciła ukochanego syna. Podobnie jest z Elizą Rycembel, która coraz częściej dostaje angaż w dużych produkcjach filmowych i serialowych, a w "Bożym Ciele" zaskakuje nas po raz kolejny. Scena, w której jej bohaterka "pęka", pozwala wreszcie dojść do głosu drzemiącym w niej, a cały czas usilnie dławionym emocjom, naprawdę porusza.
Nie byłoby jednak sukcesu, gdyby nie genialny scenariusz. Tu chapeau bas dla Mateusza Pacewicza, którego "Boże Ciało" jest pierwszym pełnometrażowym dziełem! Aż dziw, że tak młody, niedoświadczony jeszcze scenarzysta, stworzył coś tak poruszającego emocjonalne, ale i solidnego w formie. Naprawdę, jestem pod wrażeniem.
Dobrze również, że w tym filmie pozostawiono sporo przestrzeni na osobisty odbiór widza. Nie wszystko powiedziano wprost, nie każda rzecz została wyłożona na tacy. Dzięki temu każdy z nas może inaczej zinterpretować to, co wydarzyło się w małej wiosce gdzieś w Polsce po tym, gdy odwiedził ją Daniel podający się za księdza Tomasza. Tak samo jak możemy zastanawiać się co stało się z głównym bohaterem, jaką podjął decyzję, dokąd teraz zmierza.
Osobiście rozpatruję "Boże Ciało" niejako w kontrze do "Kleru", który siał zamęt w polskich kinach (i kościołach) rok temu. Patryk Vega chciał zrobić głośny film o księżach, ich żądzach i namiętnościach. Chciał napiętnować kler za to, że marzy o władzy. Za to Komasa pokazuje obraz o ludziach kościoła. Przedstawia niemal wszystkie twarze wiernych: zagorzałych katolików, którzy nie potrafią (i nie chcą nawet) przebaczać, chłopaków z poprawczaka uczestniczących we Mszy, by zyskać przychylność księdza i wychowawców, młodych, którzy poszukują Boga, choć nie wymawiają głośno Jego imienia. W tym wszystkim jest on, Daniel. Nie raz zbłądził w życiu, niejednego doświadczył, ale ma w sobie pragnienie siania dobra. Chce przydać się ludziom, zrobić coś, co poprawi czyjąś sytuację. Nie zna formułek religijnych, nie jest też wprawnym mówcą, ale gdy mówi kazanie, robi to z pełnym przekonaniem. Wtedy wszyscy go słuchają. Jest trochę takim dobrym Samarytaninem, który z całym zestawem swoich grzechów próbuje być fair względem tych, którzy go otaczają.
Mam więc poczucie, że reżyser "Bożego Ciała" stworzył tak naprawdę kameralne kino o wierze. Takiej prawdziwej, z głębi serca. I mimo że ta wiara jest pełna błędów, często nieporadna, to ze względu na swoją szczerość i bezinteresowność, ma w sobie największą wartość.