facebook instagram filmweb

Okiem Kinomaniaka

    • Strona główna
    • O mnie
    • .
    • -

    Holenderski reżyser, któremu zawdzięczamy kultowe produkcje lat 90. ("Robocop", "Pamieć absolutna", "Nagi instynkt") pomimo sędziwego wieku powrócił do kręcenia filmów. I to takich, które zachwycają krytyków (2 Złote Globy, nominacje do nagrody BAFTA i Oskarów) oraz widzów. Bo to, co z odbiorcami robi Verhoeven podczas seansu "Elle" dowodzi jego geniuszu.

    (Źródło: wemakemoviesonweekends.com)
    Michelle jest charakterystyczną kobietą w wieku średnim. Po rozwodzie żyje w dobrych relacjach z byłym mężem, z którym wychowuje dorosłego już, aczkolwiek zupełnie niesamodzielnego, syna. Zawodowo, choć jest literaturoznawcą, zajmuje się prowadzeniem firmy produkującej gry wideo. Biznes ten prowadzi z przyjaciółką, z której mężem ma, dobiegający końca, romans. Jej relacje z rodzicami są dalekie od poprawnych. Ojciec odsiaduje dożywocie za morderstwo dokonane dziesiątki lat temu, matka nie kryje się z wyzwolonym lifestylem, umilanym towarzystwem dużo młodszego kochanka. Bohaterka chyba jedynie dzięki pewnemu dystansowi oraz dozie sarkazmu jest w stanie normalnie egzystować. Dramatyczne wydarzenie jakim jest napaść seksualna, do której dochodzi w jej domowym zaciszu (!), z łatwością mogłaby stać się przysłowiowym gwoździem do trumny. Mogłaby, gdyby reżyserem był ktoś do bólu przewidywalny, a nasza Michelle była bohaterką bez ikry, bez tajemnic, bez mrocznych żądzy.


    (Źródło: youtube.com)
    To właśnie sposób prowadzenia narracji buduje solidne fundamenty świetnego, a zarazem bardzo nietypowego thrillera, jaki serwuje nam Paul Verhoeven. Reżyser sprawnie miksuje dramatyczne sceny z humorystycznymi wstawkami występującymi na poziomie dialogów lub zupełnie nieoczekiwanych zwrotów akcji. To, co buduje charakter tego filmu, innemu twórcy mogłoby niezwykle łatwo wymsknąć się spod kontroli i dostarczyć tylko powodów do zdeprecjonowania sensu tej gatunkowej sinusoidy. A ta wyróżnia produkcję od strony fabularnej. Technicznie również jest bardzo dobrze. Sposób kadrowania, montaż, ścieżka dźwiękowa, kilkukrotne zaprezentowanie tej samej sceny gwałtu z różnych punktów widzenia - to wszystko tylko potęguje uczucie, że mamy do czynienia z kinem wyższych lotów, nawet jeśli pewne drobnostki scenariuszowe nie zagrały nam idealnie.

    Fabularnie zadziwia tu także swoiste podjęcie tematu gwałtu. Z reguły w filmach widzimy jak ofiary borykają się z ogromną traumą, nie potrafią mówić zdarzeniu, doznają cierpienia nie tylko fizycznego, ale i psychicznego. Michelle jest zupełnie inna: o napaści wyznaje przyjaciołom podczas kolacji w restauracji, zaczyna fantazjować o gwałcicielu, a wulgarne smsy jakie dostaje od niego sprawiają, że po krótkotrwałym strachu pojawia się u niej narastający dreszczyk ekscytacji. Seksualna napaść stała się więc jakby otworem do odsłonięcia skrywanej przez lata mrocznej strony, tajemniczych żądz, niewypowiedzianych pragnień. Paradoksalnie ten, kto naruszył jej nietykalność cielesną, dokonał zdjęcia maski, którą bohaterka nosiła - także przed samą sobą - latami.

    Wisienką na torcie stanowi w "Elle" fenomenalna kreacja Michelle w wykonaniu diwy europejskiej kinematografii - Isabelle Huppert. Diwy, która doskonale znana jest także w hollywoodzkim światku i która coraz odważniej podbija go. W tym roku może zatriumfować zgarniając tę ostatnią statuetkę, której brakuje jej do kolekcji. Do walki o Oskara staje m.in. z Meryl Streep, Emmą Stone oraz Natalie Portman. I mam wrażenie, że prawdziwy pojedynek będzie stoczony z tą ostatnią. Bez względu na jego wynik jestem pewna, że popis jakiego dokonała Huppert w "Elle" dowodzi o jej talencie do wyboru świetnych ról oraz absolutnym aktorskim geniuszu. 



    (Źródła: nytimes.com i wyborcza.pl)

    Continue Reading

    Nietuzinkowy - taki z pewnością jest "Toni Erdmann", najnowsza perełka niemieckiego kina, która na swoim koncie ma kilkanaście zacnych wyróżnień (nagrodę FIPRESCI z Cannes dla reżyserki czy 5 Europejskich Nagród Filmowych, w tym tę dla najlepszego europejskiego reżysera, scenarzysty i filmu roku), od piątku podbija serca polskich widzów. Ci, którzy do tej pory utożsamiali niemiecką kinematografię z ciężkimi, melancholijnymi produkcjami, będą mieli doskonałą okazję, by zrewidować swoje podejście do filmów tworzonych przez naszych zachodnich sąsiadów. 

    (Źródło: ars.pl)

    Reżyserka przedstawia nam dwoje, kompletnie różnych postaci: Winfreda i Ines. Ojca i córkę. Ojciec jest emerytowanym nauczycielem muzyki. Wiedzie dość szalone, aczkolwiek samotne życie, wykręcając przedziwne numery wszystkim napotkanym na swej drodze ludziom: uczniom, sąsiadom, matce, listonoszowi. Jego córka reprezentuje zupełnie inne podejście do życia. Jest do bólu poważna, odpowiedzialna, zaangażowana w rozwój zawodowy. Nie umie pozbyć się przenikliwego krytycyzmu, absurdalnego pracoholizmu i nadmiernej dojrzałości. Zatrważa ją beztroska ojca, momentami wręcz ewidentnie zawstydza. Winfred jednak nie zraża się tym i postanawia - chyba już ostatni raz - zawalczyć o swą córkę. Chce udowodnić jej co tak naprawdę liczy się w życiu.

    (Źródło: youtube.com)

    Co w "Tonim Erdmannie" wypada najlepiej? Niełatwo zdecydować. Każdy element tej filmowej układanki idealnie pasuje do pozostałych. Bardzo dobra fabuła, słodko-gorzkie dialogi, sceny przesycone absurdalnym poczuciem humoru, świetny duet aktorski Sandra Hüller i Peter Simonischek. Co najlepsze, choć opowieść jest naprawdę długa (to ponad dwuipółgodzinny seans!!!) zupełnie tego nie czuć. Maren Ade fenomenalnie potrafi wciągnąć widza w opowiadaną historię do tego stopnia, że zatraca on poczucie czasu, a w momencie gdy opuszcza salę kinową jest zaskoczony, że pokaz trwał niemal 3 godziny. 
    Ade udało się to, czego niełatwo dokonać. W przystępny - a ponadto humorystyczny - sposób pokazała co ma w życiu największą wartość. Dzięki zderzeniu dwóch, kompletnie odmiennych postaci, umożliwiła rozegranie na ekranie polemiki między zwolennikami statecznego życia, w którym wszystko jest do bólu racjonalne i zaplanowane a tymi, którzy starają się żyć chwilą i cieszyć drobnostkami. Warto tu wspomnieć, że toczenie owej polemiki pomiędzy ojcem a córką jest znamienne, bowiem to bardzo specyficzna relacja. Więź jaka występuje między nimi jest zupełnie inna niż ta mająca miejsce między ojcem a synem (mocniejsze osadzenie całej relacji na fundamencie męskiej dumy i autorytecie) czy matką i córką (więcej skrajnych emocji, wzajemnych oczekiwań i zażaleń). To niezwykle poruszająca i przewrotna komedia o życiu, której reżyserka nie boi się pokazywać również ceni naszej egzystencji. 

    Film jest nominowany do nagród BAFTA (o wyróżnienie powalczy m.in. z genialnym, tureckim "Mustangiem") i Oskara w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Mam więc wrażenie, że zdobędzie jeszcze niejedną statuetkę.


    (Źródła: theplaylist.net i indiewire.com)

    Continue Reading

    Dawno nie czułam przed premierą takich emocji, jakie towarzyszyły mi przed seansem "La La Land". Ostatnio miałam tak chyba z "Artystą", który w 2011 wygrał 5 Oskarów (w tym ten za najlepszy film). Produkcję oglądałam już po gali, więc z jednej strony była presja nagród, jakie otrzymała, z drugiej świadomość, że z tym gatunkiem (kino nieme) jestem mocno na bakier. Podobna sytuacja miała miejsce z nowością od Damiena Chazelle, gdyż "La La Land" ma na swoim koncie aż 7 Złotych Globów, a musicale kojarzą mi się z ckliwymi, naciąganymi historyjkami, w których tandetne piosenki i fikuśne tańce (choć same często są słabymi elementami) mają ukryć pozostałe, jeszcze większe mankamenty produkcji. 

    (Źródło: indiewire.com)
    Moja obawa o jakość "La La Land" była tym większa, że po genialnym "Whiplash" o walce młodego muzyka z despotycznym dyrygentem oraz własnymi ambicjami, apetyt na dobre owoce pracy Chazelle, wzrósł. Tym razem reżyser postanowił zabierać nas w podróż po mieście aniołów. Wraz z bohaterami: romantyczną Mią, pracownicą niewielkiej kawiarni marzącą o karierze aktorskiej oraz Sebastianem, muzykiem jazzowym pragnącym założyć własny klub, przemierzamy wszelkie zakątki Los Angeles. Zaglądamy do gigantycznych hal zdjęciowych, przechadzamy się romantycznymi alejkami na wzgórzach Hollywood Hills, zaglądamy do miejscowych barów. Reżyser chce, żebyśmy poczuli specyficzną atmosferę tego miasta oraz to, co mają w sercach głównie bohaterowie - ogromne pasje i chęć spełnienia swych marzeń. 


    (Źródło: youtube.com)

    Choć nie należę do fanów musicali, ten film szczerze mnie urzekł. Prostotą historii (scenariusz jest nieskomplikowany, żeby nie powiedzieć banalny), genialną muzyką (ścieżka dźwiękowa zostaje w głowie na bardzo długo), uniwersalnym przesłaniem oraz jakąś magią, która przez cały seans buduje świetny klimat produkcji. Tym jednak, co uznaję za najlepsze jest duet Emma Stone - Ryan Gosling. Fantastycznie pasują do odgrywanych postaci (są po prostu wiarygodni w swoich rolach) i gołym okiem widać, że lubią ze sobą pracować. Dzięki temu emocje jakie łączą ich bohaterów są odzwierciedleniem prawdziwej chemii występującej między nimi. Dowodem na słuszność tej tezy niech będzie scena, w której Sebastian zaczyna grać na pianinie, gdy Mia wchodzi do domu i włącza się w śpiew. Jej wybuch śmiechu jest zupełnie naturalny i można by uznać go za błąd. Ale w tym przypadku ta wpadka wnosi jakąś wartość dodatnią do całości.

    Kiedy czytasz o zbliżającej się premierze, że jest zjawiskowa, olśniewająca, bliska ideału, Twoje oczekiwanie względem niej rosną. Nawet jeśli starasz się ostudzić ów zachwyt, by nie wyjść z kina z gigantycznym rozczarowaniem. W przypadku najnowszego obrazu Damiena Chazelle trudno było utrzymać na wodzy te emocje. Zwłaszcza, że tuż przed wejściem na polskie ekrany "La La Land" wygrał wszystko podczas gali Złotych Globów, zgarniając aż 7 statuetek (i tym samym pobijając dotychczasowy rekord!). Co najlepsze, absolutnie nie wpłynęło to na mój odbiór filmu oraz jego ocenę. Dlaczego? Bo ta produkcja jest iście genialna i nic nie jest w stanie temu zaprzeczyć.



    (Źródła: hollywoodreporter.com i indiewire.com)
    Continue Reading

    Po "Jezioraku" dość długo musieliśmy czekać na kolejny świetny thriller rodzimej produkcji. Ale co tu dużo mówić - warto było! Maciej Żak przygotował bowiem dla widzów spragnionych mrocznej historii, w której chyba żaden bohater nie jest "czarny" albo "biały", smakowitą pozycję. "Konwój", który swą premierę miał w miniony piątek, to przykład bardzo dobrego kina gatunkowego. I to takiego, które z rozkoszą polecę Wam wszystkim.


    (Źródło: multikino.pl)
    Przykładny dyrektor stołecznego więzienia - Nowacki (Gajos) nadzoruje transport jednego z niebezpiecznych więźniów do placówki dla chorych psychicznie. Niemniej jego zaangażowanie w przebieg konwoju wydaje się dość nietypowe. Zwłaszcza, że dowódcą uczynił borykającego się z uzależnieniem od narkotyków sierżanta Zawadę (Więckiewicz), który nie przebiera w słowach i czynach, by wykonać tajemniczą misję. Problem w tym, że dwaj pozostali konwojenci: starszy - Berk (Bluszcz) i młodszy - Feliks (Ziętek) nie są jej świadomi i chcą jedynie wykonać swoje zadanie - dowieźć skazanego Kuleszę (Czop) do wskazanego aresztu. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że do ochrony cih pojazdu został oddelegowany były żołnierz (Simlat), który bardzo chętnie sam wymierzyłby sprawiedliwość.

    (Źródło: youtube.com)
    Żak perfekcyjnie zawiązuje fabułę. I sprawnie prowadzi widza przez kolejne rozdziały opowieści, nie tracąc przy tym ani trochę z dynamicznego tempa czy kryminalnego klimatu. Osadzenie owej opowieści w więziennych realiach i rozgrywanie jej (w dużej mierze) w zamkniętej przestrzeni więźniarki tylko potęguje napięcie towarzyszące widzom niemal do napisów końcowych.
    W tej produkcji w zasadzie nie ma słabych elementów. Dobry jest koncept fabularny, obsada wręcz wyśmienita (pierwszy raz na ekranie spotykają się dwaj giganci polskiego kina: Gajos i Więckiewicz!), a praca Michała Sobocińskiego nad zdjęciami zasługuje na uznanie, bo w znacznym stopniu to właśnie one tak mocno oddziałują na nasze emocje.

    Co więcej należy dostrzec progres jakiego dokonał reżyser od czasów premiery poprzedniego filmu. "Supermarket" (2012), mimo fantastycznej obsady (Dziędziel, Bluszcz, Zieliński, Kuna, Sapryk) i ciekawego pomysłu na scenariusz, wypadł dość słabo. Ostatecznie fabuła była szyta grubymi nićmi tak, że z każdą kolejną sceną spadała chęć obejrzenia produkcji do końca. W "Konwoju" nie ma mowy o podobnej sytuacji: wszystkie czynniki idealnie ze sobą współgrają. Za jedyny minus może chyba uchodzić postać młodego konwojenta, zięcia dyrektora Nowackiego, która została napisana dość jednowymiarowo. Pozostali bohaterowie mają w sobie pazur. Ogromną zaletą scenariusza (i sposobu prowadzenia historii) jest to, że żaden z bohaterów w finale nie jest taki, jakim wydawał nam się na początku. I w ogóle dochodzimy do wniosku, że niczego nie możemy jednoznacznie ocenić, bo Żak zadbał, by pokazać widzowi wszystkie odcienie szarości ludzkich charakterów, ich decyzji i ogólnej moralności, a ten mógł sam wystawić notę. Jeśli oczywiście w ogóle możliwe jest ocenienie bohaterów, a także podzielenie ich na dobrych i złych.

    *"Konwój" widziałam w ramach cyklu "Janusz Wróblewski przedstawia", który regularnie odbywa się w Kinie Praha. Więcej info o kolejnym spotkaniu TUTAJ.
    Polecam, bo to świetna możliwość nie tylko zobaczenia nowości, ale również posłuchania wywiadów z twórcami, co przecież - nam, zwykłym śmiertelnikom, nie zdarza się często.

    (Źródło: filmweb.pl)

    Continue Reading

    Powściągliwy i flegmatyczny główny bohater, stonowana do granic dramaturgia. I tylko jedna scena przesycona silnymi emocjami. Jak więc możliwe, że taki obraz zrobił gigantyczną furorę na wielu zagranicznych festiwalach i zdobył serca również znacznego grona polskich krytyków filmowych? 


    (Źródło: cinematerial.com)

    Jarmusch dokumentuje zwyczajne życie zwyczajnego człowieka. Paterson jest uprzejmym, skromnym, pracowitym kierowcą autobusu z niedużej miejscowości o nazwie Paterson. Mieszka w szeregowcu z dość ekscentryczną, aczkolwiek uroczą żoną-artystką oraz psem. Jego życie odbywa się zgodnie z pewnym schematem: wstaje tuż po szóstej, je płatki z mlekiem, idzie do pracy, jeżdżąc po mieście przysłuchuje się rozmowom pasażerów, po swojej zmianie wraca do domu, by zjeść obiad z żoną, a wieczorem pójść na spacer z psem i po drodze zajrzeć do miejscowego baru na krótkie pogawędki przy piwie. W międzyczasie wpisuje do czarnego notesu kolejne linijki wierszy, bo to właśnie poezja jest ogromną pasją tego poczciwego bohatera.


    (Źródło: youtube.com)

    Hipnotyczny Adam Driver, który ze swojej nietypowej urody zrobił wielki atut w zderzeniu ze śliczną, kipiącą energią Golshifeth Farahani daje widzom świetny kontrast osobowości, który intryguje, dodaje kolorytu i dowodzi, że w prawdziwym życiu ludzie dobierają się na innej zasadzie niż ładna buzia (to wciąż ogromny mankament wielu hollywoodzkich produkcji - mamy niemal wyłącznie aktorów klasycznie pięknych, z idealnymi buźkami i wymuskanymi ciałami).
    Co najsilniej wyróżnia "Patersona"? Schemat, rutyna. Niektórzy porównują budowę filmu do budowy wiersza, w którym mamy zwrotki i refren. Te pierwsze odzwierciedlają poszczególne dni (podobne w długości, intensywności, nieco odmienne w zawartości), te drugie stanowią refren, którym dla głównego bohatera są wieczorne spacery z psem.

    Z najnowszego obrazu Jarmuscha wybrzmiewa pewna liryczność, melancholia. To film do refleksji. Pokazuje co tam naprawdę ma w naszej egzystencji największe znaczenie. Ale i podkreśla, że szczęśliwe życie dla każdego oznacza coś innego i - co tu ukrywać - wielu nie potrzebuje adrenaliny, zmian, szaleństwa, nieprzewidywalności, by czuć się spełnionym. Mi jednak ten spokój bohatera i jednostajny tok narracji niezbyt odpowiada. Po części wynika to z innego podejścia do życia, po części z pewnego sceptycyzmu w odbiorze artystycznej wizji reżysera i jego koncepcji kina. Nie zmienia to jednak faktu, że to film, który warto nadrobić.



    (Źródła: variety.com i youtube.com)

    Continue Reading

    Kwestia uczciwości w związkach od zawsze potrafiła budzić emocje. Wiąże się bowiem z zaufaniem oraz lojalnością wobec drugiej osoby. W dobie błyskawicznego rozwoju technologii, kiedy to szybko i łatwo można wejść w relację z kimś trzecim (i równie szybko i łatwo to ukryć lub odkryć), staje się jeszcze trudniejsza, a przez to też ciekawsza. Paolo Genovese wykorzystuje zagadnienie owej uczciwości w komediodramacie "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie". I przyznam, że robi to naprawdę intrygująco! 


                                                                                    (Źródło: nowehoryzonty.pl)

    Mamy tu miłe spotkanie grupy przyjaciół. Podczas pewnej kolacji (a jak możemy się domyślać bohaterowie odbywają takie spotkania dość regularnie) gospodyni proponuje oryginalną zabawę. Gra ma polegać na dzieleniu się ze wszystkimi uczestnikami wieczoru.... wszelkimi powiadomieniami, jakie pojawiają się za pośrednictwem telefonu! Jedni chętniej, drudzy z nieskrywaną obawą, kładą telefony na stole i zaczynają czytać SMSy, wiadomości z WhatsAppa, maile...

    (Źródło: youtube.com)

    Początkowa komedia stopniowo zyskuje cechy dramatu, staje się wręcz melancholijna. I to głównie w kontekście przesłania, jakie za sobą niesie, bo akcja  nadal gna wartko do przodu. Do tego stopnia, że momentami nie wiemy co się może wydarzyć za chwilę, jaką kolejną rewelację przyniesie nowa wiadomość. Czujemy tylko, że tych niespodzianek (nie dla wszystkich dobrych) jest coraz więcej. 
    Wraz z rozwojem kolacji rzedną więc miny bohaterom, a miejsce ich uśmiechów zajmuje grymas rozczarowania i łzy.

    Pod względem technikaliów swoją formułą obraz Genovese bardzo przypomina "Rzeź" Polańskiego. Historia bowiem rozgrywa się w okrojonym gronie bohaterów w bardzo ograniczonej przestrzeni. Nie ma tu scen akcji czy dynamicznego montażu. Najważniejsze są słowa - to one odgrywają najistotniejszą rolę. Dzięki temu właśnie dostajemy też charakterystyczne postacie. W "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie" każdy jest "jakiś", nie ma miałkich bohaterów. Szczególnie mocno zarysowano postacie męskie, choć mnie urzekła kreacja Kasi Smutniak, która jako matka buntowniczej 17-latki pięknie oddaje wszystkie te emocje, kryjące się w matczynym sercu tak boleśnie ranionym przez dorastającą córkę.

    Reżyser raczy nas wieloma dobrymi elementami: nade wszystko świetnymi dialogami (trafne metafory dotyczące codziennego życia przeplatają się z zabawnymi wtrąceniami), przekonującą grą aktorską, klimatycznymi zdjęciami oraz mądrą puentą pokazaną w dość zaskakującym finale produkcji.
    Najnowsza propozycja Genovese pokazuje, że z pozoru niewinna gra odsłania hipokryzję. O ile wszyscy bohaterowie czują się bezpieczni ze swoimi "małymi tajemnicami" i wówczas chętnie rozprawiają na temat prawdomówności i wierności, zapewniając partnerów o dozgonnej szczerości i miłości, o tyle odarcie ich z sekretów sprawia, że wychodzą na oszustów, manipulantów, dwulicowych dupków. Pozostaje tylko pytanie, na ile jesteśmy podobni do postaci z "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie"...


    (Źródła: cojestgrane.pl i kinonh.pl) 

    Continue Reading
    Newer
    Stories
    Older
    Stories

    Polub na Facebooku

    Śledź na Instagramie

    SnapWidget · Instagram Widget

    Szukaj

    recent posts

    Archiwum

    • ►  2020 (12)
      • ►  października 2020 (1)
      • ►  kwietnia 2020 (1)
      • ►  marca 2020 (3)
      • ►  lutego 2020 (4)
      • ►  stycznia 2020 (3)
    • ►  2019 (27)
      • ►  listopada 2019 (1)
      • ►  października 2019 (3)
      • ►  września 2019 (1)
      • ►  sierpnia 2019 (1)
      • ►  lipca 2019 (4)
      • ►  czerwca 2019 (2)
      • ►  maja 2019 (2)
      • ►  kwietnia 2019 (2)
      • ►  marca 2019 (3)
      • ►  lutego 2019 (3)
      • ►  stycznia 2019 (5)
    • ►  2018 (34)
      • ►  grudnia 2018 (2)
      • ►  listopada 2018 (3)
      • ►  października 2018 (3)
      • ►  września 2018 (3)
      • ►  sierpnia 2018 (4)
      • ►  lipca 2018 (1)
      • ►  czerwca 2018 (3)
      • ►  maja 2018 (3)
      • ►  kwietnia 2018 (3)
      • ►  marca 2018 (3)
      • ►  lutego 2018 (5)
      • ►  stycznia 2018 (1)
    • ▼  2017 (38)
      • ►  grudnia 2017 (3)
      • ►  listopada 2017 (4)
      • ►  października 2017 (4)
      • ►  września 2017 (4)
      • ►  sierpnia 2017 (5)
      • ►  lipca 2017 (1)
      • ►  maja 2017 (3)
      • ►  kwietnia 2017 (1)
      • ►  marca 2017 (3)
      • ►  lutego 2017 (4)
      • ▼  stycznia 2017 (6)
        • Ukryte pragnienia
        • W życiu ważne są tylko chwile
        • Marzyciele
        • Wszystkie odcienie szarości
        • Pochwała codzienności
        • Sami swoi
    • ►  2016 (36)
      • ►  grudnia 2016 (2)
      • ►  listopada 2016 (5)
      • ►  października 2016 (6)
      • ►  września 2016 (5)
      • ►  sierpnia 2016 (2)
      • ►  maja 2016 (1)
      • ►  kwietnia 2016 (8)
      • ►  marca 2016 (3)
      • ►  lutego 2016 (1)
      • ►  stycznia 2016 (3)
    • ►  2015 (57)
      • ►  grudnia 2015 (4)
      • ►  listopada 2015 (9)
      • ►  października 2015 (4)
      • ►  września 2015 (4)
      • ►  sierpnia 2015 (3)
      • ►  lipca 2015 (2)
      • ►  czerwca 2015 (2)
      • ►  maja 2015 (6)
      • ►  kwietnia 2015 (6)
      • ►  marca 2015 (5)
      • ►  lutego 2015 (6)
      • ►  stycznia 2015 (6)
    • ►  2014 (75)
      • ►  grudnia 2014 (8)
      • ►  listopada 2014 (12)
      • ►  października 2014 (17)
      • ►  września 2014 (15)
      • ►  sierpnia 2014 (5)
      • ►  lipca 2014 (1)
      • ►  czerwca 2014 (7)
      • ►  maja 2014 (2)
      • ►  kwietnia 2014 (5)
      • ►  marca 2014 (2)
      • ►  stycznia 2014 (1)
    • ►  2013 (11)
      • ►  listopada 2013 (1)
      • ►  października 2013 (4)
      • ►  września 2013 (1)
      • ►  lipca 2013 (1)
      • ►  czerwca 2013 (1)
      • ►  kwietnia 2013 (3)
    • ►  2012 (21)
      • ►  grudnia 2012 (3)
      • ►  listopada 2012 (10)
      • ►  października 2012 (5)
      • ►  kwietnia 2012 (2)
      • ►  marca 2012 (1)

    Obserwatorzy

    Subskrybuj

    Posty
    Atom
    Posty
    Komentarze
    Atom
    Komentarze

    Czytam

    • Apetyt na film - blog filmowy
      Hello world!
      3 tygodnie temu
    • KULTURALNIE PO GODZINACH
      My Master Builder | Wyndham’s Theatre, London
      4 tygodnie temu
    • Z górnej półki
      Zielone Botki: Stylowe i Wygodne Buty na Każdą Okazję
      1 rok temu
    • FILM planeta
      FILMplaneta powraca!
      2 lata temu
    • ekran pod okiem
      A Virtual Reality Soldier Simulator
      5 lat temu
    • pocahontas recenzuje
      "Cheer" - serial Netflixa
      5 lat temu
    • Po napisach końcowych
      Październik w kinie (Joker, Był sobie pies 2, Czarny Mercedes, Boże Ciało, Ślicznotki, Zombieland: Kulki w łeb)
      5 lat temu
    • Filmowe konkret - słowo
      Dom, który zbudował Jack (2018) – wideorecenzja
      6 lat temu
    • skrawki kina
      ROMA
      6 lat temu
    • In Love With Movie
      9. Festiwal Kamera Akcja - relacja
      6 lat temu
    • WELUR & poliester
      „Casablanca” x Scenograficzne Szorty
      7 lat temu
    • movielicious - blog filmowy
      15. Tydzień Kina Hiszpańskiego
      10 lat temu
    • Skazany na Kino
      Zodiak (2007)
      10 lat temu
    Pokaż 5 Pokaż wszystko
    Obsługiwane przez usługę Blogger.

    Labels

    Oskary Sputnik WFF dokument dramat festiwal kino akcji kino europejskie kino polskie kryminał serial
    facebook instagram filmweb

    Created with by BeautyTemplates

    Back to top