facebook instagram filmweb

Okiem Kinomaniaka

    • Strona główna
    • O mnie
    • .
    • -

    Produkcji o jednej z największych bitew lotniczo-morskich II wojny światowej stoczonych na Pacyfiku powstało już wiele. Największy sukces odniosła chyba ta z 1976 roku, w której Henry Fonda zagrał admirała Nimitza, a Charlton Heston kapitana Gartha. Nowość Rolanda Emmericha ("Patriota", "Pojutrze", "2012") nie przyćmi kultowego filmu, ale i tak warto ją zobaczyć. Dlaczego?


    (Źródło: hype.my)

    O czym opowiada film, zapewne się domyślacie. Osią scenariusza są tu losy amerykańskiego wojska, które po porażce w Pearl Harbor, przygotowuje się do rewanżowego starcia. Wszyscy: piloci, marynarze, agenci wywiadu, najwyżsi dowódcy, robią co w ich mocy, żeby uprzedzić wroga i być w jak najlepszej formie do walki. W rolach głównych zobaczymy m.in. rewelacyjnego Woody'ego Harrelsona, jak i Patricka Wilsona czy Aarona Eckharta.


    (Źródło: youtube.com)

    W filmie nie brakuje efektów specjalnych. I choć wiele z nich nie jest najwyższej jakości, to całość ogląda się naprawdę dobrze. To w dużej mierze zasługa niezłego tempa i ciekawie zagranym postaciom, których jest też dość sporo. Mamy chyba około 10-ciu prawdziwych bohaterów bitwy o Midway. Są wśród nich tak dowódcy, jak i szeregowi piloci, sławni kryptolodzy oraz agenci wywiadu. Dzięki temu "Midway" jest nie tylko przyjemnym, ale jednak wciąż dość przeciętnym filmem akcji, ale także kawałkiem historii zaprezentowanej w interesujący oraz przystępny sposób.
    Dla tych, którzy nie oczekują bardzo rozbudowanego merytorycznie tematu ani niezwykłej dramaturgii, nowość Emmericha z plejadą gwiazd (Harrelson, Eckhart, Wilson, Moore, Quaid) będzie wystarczająco dobrą rozrywką na listopadowy weekend.




    (Źródła: peatix.com, empireonline.com i military.com)

    Continue Reading

    Nic dziwnego, że "Boże Ciało" wytypowano na polskiego kandydata do Oscara. To produkcja chyba bezbłędna. Soczysta, ale i minimalistyczna. Nie ma tu nieporadnej mnogości wątków, nie ma rozpraszania uwagi widza, zbędnych postaci. Jest za to skupienie na głównym bohaterze i jego nieco pokręconych losach. To dość nietypowe podejście w polskim kinie, które zbyt często jest po prostu przegadane.


    (Źródło: kinozorza.pl)

    "Boże Ciało" zyskało rozgłos zanim jeszcze trafiło do kin. Ba, nawet przed oficjalną premierą, która miała miejsce na tegorocznym Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni, było o nim głośno. Nowość Jana Komasy poruszająca temat wiary, religii, a rozgrywana w dużej mierze przez postać z istnego siedliska zła - poprawczaka, od początku przeczuwano, że to musi być mocne! Zwłaszcza, że w pierwszoplanowej roli obsadzono Bartosza Bielenia, który świetnie spisał się już 3 lata temu w thrillerze "Na graniczy" Wojciecha Kasperskiego.


    (Źródło: youtube.com)

    Bielenia wypada w tym filmie rewelacyjnie. Aż trudno wyobrazić sobie innego młodego aktora, który potencjalnie mógłby zagrać tę rolę równie dobrze. Jeśli chodzi o warunki aktorskie i fizjonomię na myśl od razu przychodzi Jakub Gierszał, choć on ma znacznie bardziej chłopięcą urodę, która gryzłaby się z kryminalną przeszłością głównego bohatera tak autentycznie przedstawionego przez Bielenia. On jest przekonujący w każdym swoim słowie, każdym spojrzeniu czy geście. Nie sposób nie uwierzyć, że stał się Danielem: młodym mężczyznom, który niejedno już w życiu przeszedł. 
    Bardzo mocny jest drugi plan. Aleksandra Konieczna od jakiegoś czasu na dużym ekranie przeżywa swoje 5 minut. U Komasy gra rozczarowaną życiem, wyplutą z energii, rozgoryczoną kobietę, która straciła ukochanego syna. Podobnie jest z Elizą Rycembel, która coraz częściej dostaje angaż w dużych produkcjach filmowych i serialowych, a w "Bożym Ciele" zaskakuje nas po raz kolejny. Scena, w której jej bohaterka "pęka", pozwala wreszcie dojść do głosu drzemiącym w niej, a cały czas usilnie dławionym emocjom, naprawdę porusza. 

    Nie byłoby jednak sukcesu, gdyby nie genialny scenariusz. Tu chapeau bas dla Mateusza Pacewicza, którego "Boże Ciało" jest pierwszym pełnometrażowym dziełem! Aż dziw, że tak młody, niedoświadczony jeszcze scenarzysta, stworzył coś tak poruszającego emocjonalne, ale i solidnego w formie. Naprawdę, jestem pod wrażeniem.
    Dobrze również, że w tym filmie pozostawiono sporo przestrzeni na osobisty odbiór widza. Nie wszystko powiedziano wprost, nie każda rzecz została wyłożona na tacy. Dzięki temu każdy z nas może inaczej zinterpretować to, co wydarzyło się w małej wiosce gdzieś w Polsce po tym, gdy odwiedził ją Daniel podający się za księdza Tomasza. Tak samo jak możemy zastanawiać się co stało się z głównym bohaterem, jaką podjął decyzję, dokąd teraz zmierza. 


    (Źródło: telemagazyn.pl)

    Osobiście rozpatruję "Boże Ciało" niejako w kontrze do "Kleru", który siał zamęt w polskich kinach (i kościołach) rok temu. Patryk Vega chciał zrobić głośny film o księżach, ich żądzach i namiętnościach. Chciał napiętnować kler za to, że marzy o władzy. Za to Komasa pokazuje obraz o ludziach kościoła. Przedstawia niemal wszystkie twarze wiernych: zagorzałych katolików, którzy nie potrafią (i nie chcą nawet) przebaczać, chłopaków z poprawczaka uczestniczących we Mszy, by zyskać przychylność księdza i wychowawców, młodych, którzy poszukują Boga, choć nie wymawiają głośno Jego imienia. W tym wszystkim jest on, Daniel. Nie raz zbłądził w życiu, niejednego doświadczył, ale ma w sobie pragnienie siania dobra. Chce przydać się ludziom, zrobić coś, co poprawi czyjąś sytuację. Nie zna formułek religijnych, nie jest też wprawnym mówcą, ale gdy mówi kazanie, robi to z pełnym przekonaniem. Wtedy wszyscy go słuchają. Jest trochę takim dobrym Samarytaninem, który z całym zestawem swoich grzechów próbuje być fair względem tych, którzy go otaczają.

    Mam więc poczucie, że reżyser "Bożego Ciała" stworzył tak naprawdę kameralne kino o wierze. Takiej prawdziwej, z głębi serca. I mimo że ta wiara jest pełna błędów, często nieporadna, to ze względu na swoją szczerość i bezinteresowność, ma w sobie największą wartość.



    (Źródła: kobieta.pl i spidersweb.pl)

    Continue Reading

    Z jednej strony niewinne, z drugiej niezwykle seksowne. Niby bezbronne, a tak naprawdę umiejące walczyć o siebie. Troskliwe i łaknące przyjaźni, lecz także chciwe egoistki. Takie właśnie są nowojorskie striptizerki, które po krachu z 2008 roku stanęły w obliczu nowej rzeczywistości, w której walka o klienta (zwłaszcza tego naprawdę majętnego) stała się jeszcze trudniejsza. Kim są, czego szukają i jak do tego dążą dowiecie się z najnowszej produkcji Lorene Scafaria ("Przyjaciel do końca świata") - "Ślicznotki".

    (Źródło: renee.pl)

    Świat nowojorskich klubów go-go poznajemy za sprawą nieco wycofanej, trochę zakompleksionej Destiny (Constance Wu). Dziewczyna na co dzień opiekuje się babcią, a nocami tańczy w bieliźnie dla panów z Wall Street. Nie umie się przebić w tłumie głośnych, pewnych siebie kobiet, które ostro walczą o uwagę najbogatszych klientów. Pewnego wieczoru obserwuje występ kultowej tancerki go-go, Ramony (Jennifer Lopez). Jej taniec elektryzuje, przyciąga jak magnez. Mężczyźni wręcz szaleją na jej punkcie. Destiny zdaje się być oczarowana nią tak samo jak klubowi goście. Zauważa to Ramona, która szybko znajduje wspólny język z nieco młodszą koleżanką. Bierze ją pod swoje skrzydła, by lada moment wspólnie podbić świat klubów go-go.

    (Źródło: youtube.com)

    Niech nie zmyli Was trailer czy ulotka, "Ślicznotki" wcale nie są takie bezbronne! To gang ostrych lasek, które wiedzą czego chcą i nie boją się o to walczyć. Większość z nich marzy o niezależności, a ta nierozerwalnie związana jest z pieniędzmi. Marzą więc o spotkaniu z wieloma nieziemsko bogatymi mężczyznami, którzy uzbroją je w oszczędności na całe życie. Naiwne, racja. Ale takie bywają wszystkie marzenia - trochę oderwane od rzeczywistości.
    Nasze bohaterki to także zwyczajne kobiety: z problemami, bolesną przeszłością, nieudanymi związkami, długami. Są zdane tylko na siebie. Niejednokrotnie dopada je gorsza chwila, słabszy moment, ale dość szybko muszą zagryźć wargi i ponownie stawić czoła rzeczywistości. 

    Nowość Scafarii oglądamy z przejęciem. Przedstawiona historia szybko wciąga i do końca utrzymuje naszą uwagę. Fabuła została dobrze rozpisana, a główne postacie są na tyle mocne, różnorodne i dobrze zagrane, że aż sama była zdziwiona jak spodobał mi się ten film. 
    Plusów jest więcej. To na pewno niezłe tempo oraz fajna gra kolorami, które w scenach klubowych idealnie oddają klimat klubów erotycznych. Oprócz tego dość sprytnie wprowadzono co najmniej kilka humorystycznych dialogów, które publiczność doceniła donośnym śmiechem. I chociaż śmiech ten roznosił się po sali wiele razy, to koniec końców "Ślicznotki" mają w sobie dużo dramatyzmu w dużej mierze ze względu na niełatwe losy głównych bohaterek, których pragnienie miłości i przyjaźni nie zawsze może zostać zaspokojone.



    (Źródła: film.interia.pl, wprost.pl i lohud.com)


    Continue Reading

    Dla miłośników serialu "Friends" bieżący rok należy do udanych. Minęło 25 lat od premiery produkcji i z tej okazji zorganizowano (po raz pierwszy w historii!) polską edycją eventu Friendsfest. Co więcej, w ostatnim czasie pojawiła się książka autorstwa Kelsey Miller, opisująca przeróżne (także zakulisowe) historie związane z ukochanymi "Przyjaciółmi". Czy warto sięgnąć po tę lekturę? Dla kogo powstała i czego można się po niej spodziewać?

    (Źródło: przyjaciele.wsn.pl)

    Nie ma co ukrywać. Ten serial znają wszyscy i zdecydowana większość osób, z którymi kiedykolwiek rozmawiałam, go lubi. Poznałam także kilku naprawdę zakręconych świrów, wręcz psychofanów znających niemal każdy cytat, każdą scenę, niuanse przygód każdego bohatera. I w moim odczuciu ich zachowanie jest absolutnie urocze, bo świadczy o ogromnej sympatii do tej produkcji. 

    Oczywiście niektórzy nie czują prezentowanego tam humoru, nie rozumieją fenomenu "Przyjaciół", po prostu nie lubią tego sitcomu. I mają do tego prawo. Oni jednak nie będą zachwyceni lekturą, o której dziś piszę. Dla nich to strata czasu, ich odsyłam do recenzji innych seriali: "Stranger Things" albo "This is us".


    Ci jednak, którzy cenią sobie leniwe wieczory przed TV z naszymi kolegami z sąsiedztwa,
    (
    bo tacy mieli właśnie być bohaterowie nowego serialu NBC wypuszczanego we wrześniu 1994 roku), mogą śmiało sięgać po książkę Kelsey Miller pt. "Przyjaciele. Ten o najlepszym serialu na świecie". Nie będzie to najznakomitsza pozycja literacka w ich życiu, to fakt. Ale na pewno zaliczą ją do naprawdę dobrych i przyjemnych źródeł informacji o ukochanym sitcomie.


    Książkę podzielono na 3 części: wprowadzenie do wszystkiego, czyli historię początków współpracy duetu scenopisarskiego (Marta Kauffman i David Crane) i tworzenia obsady, przyczyny sukcesu serialu oraz stopniowy schyłek popularności, który po drodze zaliczył jeszcze jeden wzlot. Autorka przywołuje liczne cytaty z recenzji, programów telewizyjnych, wypowiedzi aktorów i twórców sitcomu. Rozmawia ze specjalistami rynku telewizyjnego i ekspertami od kultury popularnej. Zderza wypowiedzi fanów serialu z opiniami tych, dla których "Przyjaciele" nigdy nie byli ulubioną pozycją telewizyjną. 

    Miller stara się przybliżyć z jednej strony historię kultowego już serialu, z drugiej zaś uzmysłowić fakt jego niebywałej popularności. Popularności, której nikt, nawet przez moment, się nie spodziewał, a której skala dosłownie rozwaliła system! Nie sposób znaleźć drugą produkcję, która byłaby emitowana tak długo (10 lat), w niezmiennej ekipie, trafiłaby na tak wiele rynków zagranicznych i tak głęboko weszła do popkultury. To po prostu nie powtórzyło się przez te ćwierć wieku. Sądzę więc, że to chyba wystarczająco dobry powód, by złapać książkę i w kolejny, jesienny weekend, poznać wszystkie fakty i anegdoty związane z tak wyjątkową produkcją serialową.

    Continue Reading

    Zwiastun "Legionów" zaintrygował mnie od początku. Dobre tempo, wielość różnorodnych wątków, świetne sceny batalistyczne, a to wszystko podane z bardzo mocnym soundtrackiem. Wręcz nie sposób przeoczyć taki trailer! Czy najnowsza polska superprodukcja wojenna zdobyła moje serce?

    (Źródło: wrealu24.pl)

    "Legiony" to kompilacja kina wojennego z klasycznym romansem. Historia dwojga zakochanych rozgrywana jest na tle prawdziwych wydarzeń. Ola (Wiktoria Wolańska) jest aktywną uczestniczką działań wojennych, oczywiście od zaplecza, w którym prężnie służyły kobiety m.in. jako sanitariuszki. Tadek (Bartosz Gelner) to odważny ułan, który wraz z przyjaciółmi zaciągnął się do Drużyn Strzeleckich, by walczyć o wolność Polski. Gdy otrzymuje rozkaz przeniesienia do innego oddziału, rozstaje się z narzeczoną obiecując ślub, gdy tylko wróci do swojej wybranki. Los jednak nie jest dla nich łaskawy. W obliczu bolesnej straty kogoś bliskiego, ogromnej samotności i nieustannej niepewności jutra człowiek szuka bratniej duszy. Dla bohaterów "Legionów" te uczucia nie są obecne. Jedni szukają ukochanego, inni mistrza czy przyjaciela jak Józek (Sebastian Fabijański), dezerter z carskiego wojska. 

    (Źródła: youtube.com)

    Tym, co urzekało mnie w "Legionach" z pewnością są sceny batalistyczne. Wyglądają w zasadzie jak te z zachodnich superprodukcji. Zdecydowanie nie mamy się tu czego wstydzić! Fajne jest też ich tempo. Na plus należy ocenić także piękne kostiumy i dobrą charakteryzację. Frycz w roli Piłsudskiego wygląda fantastycznie! Jedynym niewypałem może być tutaj pyzaty Borys Szyc jako rotmistrz Dunin-Wąsowicz.

    Początek filmu ogląda się bardzo dobrze. Mamy naprawdę udane wprowadzenie do sytuacji, w której mnóstwo przedstawicieli młodego pokolenia, bez wahania, porzuca swoje dotychczasowe życie: naukę, pracę, młodzieńcze marzenia i podejmuje się udziału w walkach o odzyskanie niepodległości dla ukochanej ojczyzny. W ten wir walk idą z dumą, z uśmiechem na ustach, a pierwsze niepowodzenia, wojenne porażki, pokazują im jak trudny będzie to bój i jak bolesna jest strata najbliższych.
    W momencie, gdy lepiej poznajemy losy głównych bohaterów, scenariusz trochę się rozmywa. Za mało mamy w filmie wojennych perypetii tytułowych Legionów, za bardzo skoncentrowano się na szczegółach miłosnej historii. To sprawia, że wojenne kino akcji staje na dłuższą chwilę ckliwym romansidłem psującym efekt końcowy. 
    Drugim wątkiem, który za mocno przeciągnięto, jest historia oficera Wojska Polskiego, porucznika "Króla" (Mirosław Baka). Gdyby jego trudne doświadczenia związane z trafieniem do rosyjskiej niewoli, opowiedziano w krótszej formie, pewnie tylko by zyskała. W obecnej postaci jest moim zdaniem przegadana, a jej finał zbyt cukierkowy. 

    To w ogóle chyba główny zarzut do całej produkcji: momentami przegadana, na siłę ugrzeczniona, z puentą przekazaną bardzo dosłownie. Rozumiem, że w dużej mierze to film skierowany do młodych, stworzony z myślą o szkolnych wycieczkach, którym ma uzmysłowić jak wyglądały losy ich starszych kolegów walczących o naszą wolność. I tylko ze względu na przeznaczenie nowości Dariusza Gajewskiego ("Obce niebo") oceniam ją na 5/10, bo jestem przekonana, że był tu potencjał na znacznie więcej.



    (Źródła: antyradio.pl, pap.pl i wirtualnemedia.pl)

    Continue Reading

    Geniusz, wirtuoz, najwspanialszy tenor w historii. Między innymi określeniami nazywano Pavarottiego niemal od początku muzycznej kariery. Choć twierdził, że jego ojciec miał zdecydowanie lepszy głos, to Luciano zyskał międzynarodowy rozgłos, uznanie znawców muzyki klasycznej oraz serca milionów zwykłych śmiertelników. O powodach, dla których był kochany przez tłumy opowiadają jego najbliżsi w dokumencie autorstwa Rona Howarda. Dokumencie, którego nie możecie przegapić!

    (Źródło: rozrywka.resinet.pl)

    Szczerze? Produkcja o Luciano Pavarottim kompletnie mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się tego, że będzie tak wzruszająca i tak wciągająca! To naprawdę jeden z najlepszych filmów dokumentalnych, które widziałam w ostatnim czasie. 
    Reżyser dopuścił w nim do głosu szerokie grono osób: pierwszą i drugą żonę artysty, jego córki, menadżerów, innych muzyków, z którymi współpracował wielki śpiewak. Dwugodzinny film przepełniony jest więc przeróżnymi materiałami. Widzimy skróty najważniejszych występów mistrza, sporo rodzinnych fotografii, w tym zdjęcia małego Luciano. Nie brakuje też przebitek z rozmów z maestro. Dostajemy więc dość kompleksowy obraz bohatera, wraz z jasnymi i ciemnymi stronami włoskiego tenora. To wszystko daje nam poczucie, że możemy wręcz od podszewki poznać wielkiego artystę. 

    (Źródło: youtube.com)

    Wrażenie to zostaje spotęgowane dzięki fantastycznej osobowości Pavarottiego. Jego pogodne usposobienie, zamiłowanie do żartów oraz czarujący uśmiech sprawiają, że nie sposób nie polubić go jako człowieka. Choć ma na swoim koncie kilka rys jako widzowie mamy poczucie, że zostają one gdzieś w tyle, że nie warto do nich wracać, że nikt z nas nie jest krystaliczny, więc możemy je puścić w niepamięć. W filmie widzimy w bohaterze z jednej strony wielkiego artystę, światowej sławy solistę, z drugiej zaś zwykłego człowieka, który ma swoje zalety i wady. 

    Osobiście dokument Howarda kompletnie mnie oczarował! Jestem zachwycona tym radosnym podejściem do życia wynikającym w dużej mierze z włoskiego pochodzenia muzyka. Oprócz tego urzekła mnie ogromna pokora i jeszcze większa empatia mistrza. Dzięki tym cechom jawi się on jako swoisty ambasador potrzebujących. Szczególnie zaś intensywnie działa na rzecz chorych, biednych, osieroconych dzieci oraz wszystkich dotkniętych jarzmem wojny.
    Co ciekawe film ten można odebrać dwojako. Oczywiście to historia wspaniałego śpiewaka operowego, ale także opowieść o tym, że warto mieć marzenia i o nie walczyć, a w życiu kierować się kilkoma głównymi zasadami: szanować ludzi, z zaangażowaniem robić to, co się kocha oraz starać się nieść dobro.

    Jeśli więc cenicie sobie dokumentalno-biograficzne materiały z odrobiną wzruszenia i sporą dawką fenomenalnej muzyki, "Pavarotti" jest tym, co musicie obejrzeć. Łezka w oku, ciarki i mnóstwo pozytywnej energii gwarantowane! 


    (Źródła: theirishtime.com i kultura.onet.pl)

    Continue Reading

    Jak do tej pory to chyba najgorętszy i najbardziej wyczekiwany film wakacji '19. O jego premierze było głośno od dawna, ale to, co dzieje się w ostatnich dniach, bez wątpienia można nazwać szaleństwem. Plakaty, billboardy, zwiastuny są wszędzie! Soundtrack można usłyszeć nawet w telewizji śniadaniowej. Kogoś jeszcze to dziwi? Mnie nie: Disney właśnie wprowadził do kin nową odsłonę jednej ze swoich najpopularniejszych produkcji - "Króla Lwa". O tym nie sposób nie mówić.

    (Źródło: planetcinema.pl)

    Znów spotykamy uroczego Simbę, który wraz ze swoją towarzyszką przygód: Nalą, poznaje Lwią Ziemię. Znowu Skaza podstępem zabija Mufasę i wyrzuca z królestwa małego lewka, a ten trafia w nieznane miejsce, w którym zdobywa nowych przyjaciół: guźca Pumbę i surykatkę Timona. Raz jeszcze widzimy, jak dzięki wsparciu najbliższych, odzyskuje pewność siebie, by stawić czoła groźnemu rywalowi i zawalczyć o przywództwo nad całym królestwem. 
    Bohaterowie są więc znani, ich losy także bez zmian. Takie same dostajemy również piosenki, chociaż w nowym wykonaniu. Ale cała warstwa dialogowa i wizualna (tak głośno krytykowane live action!) jest zupełnie nowa. Nie wspominając już o wielu nowych głosach, którymi mówią postacie. Czy to wystarczy, by "Króla Lwa" zobaczyć ponownie?

    (Źródło: youtube.com)

    Mniemam, że niektórzy z Was mieli tak samo jak ja. Chcieli zobaczyć nowego "Króla Lwa", ale bali się, że nie spełni on Waszych oczekiwań. Ba, co gorsza zepsuje wspomnienia związane z poprzednią wersją, którą większość z nas oglądała we wczesnym dzieciństwie. Ja jednak przemogłam się i postanowiłam zobaczyć nowość Disneya. Czy żałuję?

    Nie, nie żałuję. A seans uznaję za naprawdę udany. Tak licznie i tak głośno krytykowane live action nie uznaję za największy grzech twórców. Chociaż scena otwierająca rzeczywiście wygląda trochę jak fragment dokumentu przyrodniczego, nie mam poczucia, że fabuła na tym straciła. Albo że z kina familijnego zrobiono materiał jak z "National Geographic". Mamy absolutnie nowe podejście do prezentacji losów Simby i zdecydowanie nie jest ono złe. A widownia, zwłaszcza ta najmłodsza, do której Disney kieruje swoje dzieła, była zachwycona tym, co widziała na ekranie. Na własne uszy słyszałam "ochy" i "achy" dotyczące chociażby tego jak słodziutko wygląda mały Simba.

    Warstwa wizualna z pewnością więc nie jest skazą nowego "Króla Lwa". Zdecydowanie słabiej wypada tu jednak muzyka. Choć usłyszymy niemal te same utwory znane z wersji z 1994 roku, to będą one wykonane przez inne osoby, w nieco odmiennej aranżacji. I wiele z nich nadal jest naprawdę dobra. Ogromna więc szkoda, że główny kawałek "Can you feel the love tonight" wyszedł najsłabiej. Równie kiepsko brzmi w wersji anglojęzycznej, w której śpiewa go Beyonce, jak i polskiej. Mimo sympatii do Beyonce i szacunku do jej zdolności wokalnych, jak dla mnie nie sprostała zadaniu. Nie była w stanie przebić utworu śpiewanego przez Eltona Johna. Rodzimi twórcy są za to zbyt nijacy i zupełnie pozbawienie energii, która aż bije z tego kawałka. 

    Co ciekawe, egzamin zdały za to "nowe głosy" naszych bohaterów. Niski ukłon należy się parze: Maciej Stuhr i Michał Piela za to jak dobrze spisali się w rolach nowego Timona i Pumby. Ich dubbingowe zadanie było chyba najtrudniejsze, bo mieli dorównać tym, którzy przeszli do historii swoją rewelacyjną pracą w "Królu Lwie" z 1994: Krzysztofowi Tyńcowi i Emilianowi Kamińskiemu. 

    Jeśli więc jednoznacznie miałabym opowiedzieć za lub przeciw nowej odsłonie kultowej produkcji, z pewnością ustawię się w szeregu tych, którzy są zadowoleni z seansu. Wciąż jest w tej historii dużo humoru, sporo wzruszenia i kilka mądrych myśli. Myślę, że to wystarczające argumenty, by zobaczyć (samemu, ze znajomymi, z rodzicami albo z własnymi dziećmi) zupełnie inną wersję ukochanego filmu z dzieciństwa.




    (Źródła: natemat.pl, zpop.pl i therookies.co)

    Continue Reading

    Maradona - geniusz piłkarski, bożyszcze kobiet. Niepokorny. Z licznymi uzależnieniami. Uwikłany z wiele romansów. Ale i ukochany syn, troszczący się o losy swoich najbliższych. Mocno zaangażowany w to, by na boisku dać z siebie i swojej drużyny 100% możliwości. Jaki jest naprawdę?

    (Źródło: moviesroom.pl)

    W najnowszej produkcji Asifa Kapadii poznajemy kultowego napastnika - Diego Maradonę. Argentyński piłkarz wzbudza sprzeczne emocje. Jedni go kochają, inni nienawidzą. Sam również jest postacią niejednoznaczną. Z ust rodziców i sióstr wybrzmiewa, że bardzo dbał o losy najbliższych, właściwie sam utrzymywał całą rodzinę już od 15. roku życia. Jego kobiety znały inną twarz Maradony: uzależnionego od alkoholu, kokainy, korzystającego z usług prostytutek. Tę stronę poznali także dziennikarze, a za ich sprawą cała neapolitańska (i nie tylko) społeczność. 

    (Źródło: youtube.com)

    Dokument Kapadiego jest dość nietypowy. Mnóstwo w nim materiałów archiwalnych. Na tyle dużo, że fragmenty wywiadów z najbliższymi stanowią głównie komentarz do obrazków, które widzimy na ekranie. Nie ma tu w zasadzie ujęć charakterystycznych dla filmów dokumentalnych, w których to osoba wypowiadająca się na dany temat jest prezentowana w ujęciu typowym dla wywiadu (na jednolitym tle, w pozycji siedzącej, przodem do kamery). 
    To spory plus, bo ponad dwugodzinny seans jest dość dynamiczny i obfituje w liczne fotografie piłkarza, zapisy z najważniejszych meczów, urywki z rodzinnego archiwum, fragmenty z materiałów dziennikarskich. 

    Co ciekawe, w filmie usłyszymy również wiele osób. Z jednej strony wypowiadają się najbliżsi Maradony, z drugiej dziennikarze, trenerzy, przyjaciele z boiska. Są również komentarze samego bohatera produkcji, który - mam wrażenie, że dość szczerze, wiarygodnie - ocenia swoje poszczególne decyzje. Bywa przy tym krytyczny.

    W porównaniu do fantastycznej "Amy" "Diego" nie wypada aż tak rewelacyjnie. Nie wiem, czy to kwestia tego, że sama historia Winehouse była tak dramatyczna, wręcz tragiczna. Czy to sprawa muzyki świetnie działającej w produkcji, bo dość obrazowo opisującej wzloty i upadki artystki. Niemniej dla mnie najnowszy obraz brytyjskiego reżysera nie zrobił aż takiego wrażenie. Co nie znaczy, że jest zły! Absolutnie! 

    Seans "Senny" wciąż przede mną. Po obejrzeniu "Diego" nabrałam ochoty do zobaczenia tej brakującej cząstki układanki Kapadiego. A świeżutką nowość reżysera polecam wszystkim, nie tylko zagorzałym miłośnikom futbolu! Znajdziecie w niej mnóstwo faktów i troszkę humoru. A przede wszystkim słodko-gorzką opowieść o tym, jak trudno utrzymać się na szczycie i wciąż być zwykłym człowiekiem oraz jak szybko można stracić sympatię fanów.




    (Źródła: hollywoodreporter.com, the18.com i dialytimes.co.pk)

    Continue Reading

    "Jedynka" rozwaliła system! To była jedna z najlepszych produkcji obejrzanych w roku 2014. Wyśmienicie bawiłam się na seansie! Czy kontynuacja losów szalonej, francuskiej rodzinki sprostała wysokim oczekiwaniom? Sprawdźcie sami!



    (Źródło: i-znowu-zgrzeszylismy-dobry-boze.pl)

    Twórcy rewelacyjnej francuskiej komedii z 2014 ponownie zabrali się do pracy. Tym razem przedstawiają nam dalsze losy rodziny Verneuil. Po burzliwym ślubie najmłodszej córki przyszedł czas na niemalże powtórkę z rozrywki. Teraz dramatycznym momentem stają się narodziny najmłodszego wnuka. Smaczku dodaje fakt, że wszystkie córki (wraz z mężami) zaczynają marzyć o emigracji. Ojciec rodu dostaje furii. W ramach protestu wobec opuszczenia Francji przez jego najbliższych, wciela w życiu misterny plan rozkochania zięciów w swojej ojczyźnie.

    (Źródło: youtube.com)

    Nadal mamy świetnych bohaterów, którzy (zwłaszcza najstarsza para rodu: Claude i Marie), zostali fantastycznie zagrani. Wciąż jest sporo humoru i to takiego niepoprawnego politycznie. Brakuje jednak polotu w tych komicznych dialogach i sytuacyjnych gagach. Zbyt wiele jest przewidywalnych zachowań i niezbyt śmiesznych wypowiedzi. Albo nawet śmiesznych, ale nie tak zabawnych jak w "jedynce".

    To dość typowy problem sequelów komediowych. Kiedy pierwsza część okazuje się mistrzostwem świata, kolejna ma znacznie trudniejszy start. Wszyscy oczekują żartów najwyższych lotów i w gigantycznej ilości, a to niełatwo osiągnąć. 
    Mimo więc całkiem fajnej atmosfery, "I znowu zgrzeszyliśmy, dobry Boże!" wypada gorzej. Co nie znaczy, że to istna porażka. Co to, to nie! Z pewnością uśmiejecie się sporo razy, a kilka nawet na głos. Nie ma jednak co nastawiać się na powtórkę projekcji sprzed 5 lat. 

    A recenzję części pierwszej znajdziecie TU. Kto nie widział, niech nadrabia! To seans, który śmiało można powtórzyć - z pewnością nadal będzie Was bawił. :)



    (Źródła: kultura.onet.pl, eska.pl i falakina.pl)

    Continue Reading

    W "Mojej gwieździe: Teen Spirit" Max Minghella udowadnia, że wie jak robi się dobre filmy. Jego debiut reżyserski jest naprawdę udany! W dużej mierze to zasługa genialnej Elle Fanning, która fantastycznie zagrała nieco zakompleksioną, lecz bardzo utalentowaną młodą Polkę wychowującą się na małej, brytyjskiej wyspie. Właśnie ze względu na Elle powinniście czym prędzej nadrobić seans.



    (Źródło: pinterest.com)

    Violet ma 17 lat i kocha śpiewać. Jej zamiłowanie to nie wszystko, bo oprócz niego ma też ogromny talent wokalny. Muzyka jest jej sposobem radzenia sobie ze stresem, samotnością i nastoletnim buntem. Stanowi  formę ucieczki z niełatwej codzienności (szkoła, dorywcza praca w barze, pomoc matce w domowych obowiązkach) do lepszego świata. 

    Kiedy więc dostrzega billboard ogłaszający nabór do nowej edycji muzycznego talent show, błyskawicznie postanawia stawić się na castingu. Walka o miejsce w finale jest bardzo wyrównana. Nie wszystko idzie po myśli Violet, która wbrew matce przystępuje do konkursu. Czy uda jej się spełnić swoje marzenie, wystąpić na wielkiej scenie, oczarować publiczność i wygrać kontrakt?



    (Źródło: youtube.com)

    O sile "Mojej gwiazdy: Teen Spirit" dowodzi kilka rzeczy. Przede wszystkim to fajny scenariusz. Nigdy mamy tu typową outsiderkę, nieco zahukaną, niezbyt pewną siebie, która staje do walki o swoje marzenia, jednak sposób zaprezentowania tej, wydawałoby się dość wtórnej opowieści, jest na tyle ciekawy, że z przyjemnością przyglądamy się zmaganiom głównej bohaterki. I to bohaterki świetnie zagranej! Bo kto jak kto, ale Elle Fanning rewelacyjnie spisała się w swojej roli! Jest krucha i silna zarazem. Trochę wycofana, ale i odważna, kiedy trzeba. W finałowej scenie emanuje taką energią, że nie sposób spuścić ją z oczu!

    Drugim bohaterem filmu jest... muzyka. To ona nadaje klimat produkcji. Odzwierciedla to, co siedzi w głowie Violet: jej strach, wrażliwość, ale też wolę walki. Popowe dźwięki, częściowo wyciągnięte sprzed 15 lat, sprawiają, że nie raz, nie dwa, tupniemy nóżką podczas seansu. To zdecydowanie dobry znak dla filmu muzycznego.

    Omawiając "Moją gwiazdę: Teen Spirit" nie można zapomnieć o tym, który ją wymyślić. I zrealizował. Max Minghella, bo on jest scenarzystą oraz reżyserem produkcji, naprawdę dobrze się spisał. Zaproponował całkiem udaną wersję historii, którą niby widzieliśmy już na ekranie wiele razy, ale w zupełnie nowej odsłonie. Pomysł okazał się chyba strzałem w dziesiątkę, bo reżyserski debiut ogląda się bardzo przyjemnie, co zawdzięczamy - poza świetną Elle i dość dobrym scenariuszem, kawałkowi niezłej muzyki i fajnemu montażowi.




    (Źródła: stylowy.net, kultura.gaztea.pl i rollingstone.com)


    Continue Reading

    Jak to się stało, że HBO, które od pierwszej serii "Wielkich kłamstewek" czy "Ślepnąć od świateł", nie było w stanie przebić się na pierwszy plan i wyprzedzić największego konkurenta, Netflixa, nagle stało się najbardziej pożądanym serwisem streamingowym? To bardzo proste! Zrealizował serial, który łączy w sobie wszystkie elementy gwarantujące sukces, a tą miniprodukcją jest "Czarnobyl". 

    (Źródło: youtube.com)

    Mam wrażenie, że serial wypuszczono dosłownie przed momentem, a widzieli go już niemal wszyscy. Pozostali są w trakcie oglądania losów tych, którzy przyczynili się do jednej z największych tragedii współczesnego świata. "Czarnobyl" przyciąga tłumy, bo jest świetnie zrealizowany, a fabułę zaprezentowano w fantastyczny sposób. Akcja rozpoczyna się od wybuchu w elektrowni jądrowej i prowadzona jest przez interwencję strażaków oraz kilkumiesięczny projekt wysiedleńczy rządu aż do momentu procesu osób odpowiedzialnych za katastrofę. W międzyczasie twórcy raczą nas retrospekcyjnymi wstawkami, które z jednej strony uzmysławiają jak wyglądało życie w Prypeciu przed wybuchem, a z drugiej pokazują jak doszło do tragedii.

    (Źródło: youtube.com)

    Wydawałoby się, że historię wybuchu w elektrowni jądrowej w Czarnobylu zna każdy. Okazuje się, że wiemy w zasadzie tylko tyle, że doszło do eksplozji. Nic poza tym nie jest nam znane. Począwszy od tego, że zdecydowana większość z nas nie ma zielonego pojęcia jak działa taka elektrownia. Twórcom serialu udało się w przystępny sposób wytłumaczyć widzom zasady działania reaktora, nie tracąc przy tym nic z genialnego, mrocznego klimatu produkcji.

    Pisząc o "Czarnobylu" nie sposób nie poruszyć kwestii fabularnych. Otóż historia produkcji dzieje się niejako dwutorowo. Obserwujemy to, jak doszło do wybuchu, jak wyglądała rzeczywistość tuż po tragedii, akcja ratunkowa, chaos dezinformacyjny, strach lokalnej społeczności. Widzimy przerażenie pracowników elektrowni, którzy jako jedni z nielicznych zdawali sobie sprawę do czego może doprowadzić cała sytuacja. Z drugiej jednak strony  przyglądamy się zwyczajnym ludziom i ich losom po wybuchu. Towarzyszymy przede wszystkim Ludmile, której mąż strażak gasił pożar w Czarnobylu, ale także pojedynczym bezimiennym bohaterom zaangażowanym w próbę uratowania Europy przed tragicznymi skutkami eksplozji.

    Serial jest bowiem dopracowany na maksa! Począwszy od obsady, poprzez świetną reżyserię, i wspaniałe zdjęcia, aż na rewelacyjnej muzyce, scenografii i kostiumach kończąc. Tu w zasadzie nie ma słabych punktów! Jedyna rzecz, która mnie raziła to... angielski. W tej na wskroś sowieckiej rzeczywistości język angielski, w którym zrealizowano produkcję, trochę boli w uszach. Ale to naprawdę szczegół. I to taki, który dla wielu z nas nie będzie miał absolutnie żadnego znaczenia.
    Nie czekajcie więc dłużej tylko od razu odpalajcie HBO i miniserial, który pokochali wszyscy!



    (Źródła: newsweek.com, hbo.com i theatlantic.com)

    PS To, czy ekipa castingowa sprawdziła się w doborze aktorów, możecie sprawdzić TUTAJ.
    Continue Reading

    Sezon wakacyjny tuż za rogiem. Lada moment wszyscy będziemy rozkoszować się urlopami i weekendowymi wypadami za miasto. Wakacje to doskonała okazja do sięgnięcia po kino nieco bardziej rozrywkowe. W tym okresie chętnie wracam do tych tytułów, które widziałam już jakiś czas temu, a które wciąż sprawdzają się w roli produkcji na beztroski wieczór w domowym zaciszu.

    (Grafika własna na bazie zdjęcia z jeshoots.com)

    Specjalnie dla Was przygotowałam zestawienie 15 najlepszych produkcji sensacyjnych, które sprawdza się na letnie wieczory. Wśród nich trochę klasyków i co nieco nowości, trzy serie, które wszyscy znają oraz kilka filmów, które widziałam już po kilkanaście razy. Dla każdego coś miłego! :)

    NUMER 15 - GODZINY SZCZYTU

    Komediowe kino sensacyjne rodem z lat 90. Wartka akcja, dwóch kompletnie różnych bohaterów oraz sporo akrobacji. Trochę śmiesznie, trochę ciekawie. Na pewno jednak dość przyjemnie. Seans zarówno dla starszych, jak i młodszych widzów.

    (Źródło: aktivist.pl)

    NUMER 14 - PACIFIC RIM

    Tym razem produkcja akcji w klimacie science-fiction. I choć ten gatunek nie należy do moich ulubionych, to przyznam, że dość oryginalna historia i momentami niezłe efekty specjalne, sprawiły, że obejrzałam go z zainteresowaniem. Ciut za długi jak na mój gust, ale dla miłośników gatunku z pewnością nie będzie to żaden minus.

    (Źródło: polityka.pl)

    NUMER 13 - SERIA: TRANSPORTER


    Film, który widziałam kilka razy. Ba, całą serię! Od tej produkcji polubiłam Jasona Stathama, choć nie powiem - nie należy on do najzdolniejszych aktorów. Co mnie tak wciągnęło w "Transportera"? Główny bohater o introwertycznej naturze i sporo zwrotów akcji. Produkcja odpowiednia także dla osób, które nie znają się na samochodach! :)

    (Źródło: wehearit.com)

    NUMER 12 - LIBERATOR

    Kultowy tytuł, który chyba każdy widział! Terroryści atakują statek przewożący broń jądrową. Pokonać ich może tylko były komandos, pełniący funkcję okrętowego kucharza. W tej roli oczywiście niezwyciężony Steven Seagal, który zawsze występuje niemal w takich samych rolach i za każdym razem raczy widzów taką samą miną. Bez względu na to, ile razy oglądałam "Liberatora", i tak włączę go po raz kolejny!

    (Źródło: zdalaodpolityki.pl)

    NUMER 11 - ŚCIGANY

    Z tym filmem związana jest pewna historia. Otóż mając jakieś 6 czy 7 lat, widziałam go po raz pierwszy. Harrisona Forda próbującego oczyścić się z zarzutu morderstwa ukochanej żony oglądałam wraz z rodzicami, jeszcze na VHS-ie z wypożyczalni kaset wideo. To były czasy! <3 Wówczas seans wydał mi się przerażający! Byłam święcie przekonana, że to horror i długoooo bałam się Andreasa Katsulasa wcielającego się w podejrzanego. Wiele lat później ponownie odpaliłam "Ściganego" i... doszłam do wniosku, że ten film w ogóle się nie zestarzał! To chyba najlepszy dowód na to, że jest przykładem świetnego kina akcji!


    (Źródło: telemagazyn.pl)

    NUMER 10 - CON AIR

    Nicolas Cage w roli wybawcy na pokładzie samolotu transportującego najniebezpieczniejszych kryminalistów, którzy w pewnym momencie zasiadają za jego sterami. Mnóstwo emocji i zwrotów akcji w typowo męskim filmie z fantastyczną obsadą (John Cusack, John Malkovich, Danny Trejo)! Kawał porządnej sensacji!

    (Źródło: fringearts.com)

    NUMER 9 - DZIEŃ NIEPODLEGŁOŚCI

    To chyba film, który pamiętają wszyscy urodzeni w latach 80. Klasyczne amerykańskie kino akcji w wydaniu katastroficznym. Tym razem obcy szykują się do zaatakowania Ziemi, a najodważniejsi (w tym Will Smith oraz Jeff Goldblum) stają do walki. Może nie wszystko jest tu zrobione na tip top, ale i tak seans będzie należał do udanych, jeśli kochacie kino akcji.


    (Źródło: abcnews.go.com)

    NUMER 8 - SZKLANA PUŁAPKA

    To film, o którym nie raz już Wam pisałam. "Szklana pułapka" jest dla mnie produkcją, która jednoznacznie kojarzy mi się z... okresem Bożego Narodzenia! Gdy byłam mała, co roku puszczali ją w Święta, a ja oglądałam ją wraz ze starszym rodzeństwem prawie dostając palpitacji serca - tak się bałam tego filmu! Losy policjanta Johna McClane'a śledzili chyba wszyscy, ale to zdecydowanie część pierwsza jest godna uwagi. I śmiało można ją obejrzeć nawet 30 lat po premierze!

    (Źródło: theatlantic.com)

    NUMER 7 - SERIA: ZABÓJCZA BROŃ

    Filmowych serii w tym zestawieniu nie jest za wiele. Podobnie jest z produkcjami łączącymi gatunki komediowe z sensacyjnymi. Seria filmów akcji z wątkami komediowymi jest więc tylko jedna - to "Zabójcza broń" z rewelacyjnym duetem: Danny Glover i Mel Gibson. Tych panów można oglądać non stop! Nadają się tak do rodzinnego seansu, jak i samotnego wieczoru przed TV. Będą tropić przestępców, ruszać w pościgi oraz rozśmieszać widzów - jak dla mnie połączenie idealnie!

    (Źródło: filmweb.pl)

    NUMER 6 - AIR FORCE ONE

    Tych panów przedstawiać nie trzeba: Harrison Ford oraz Gary Oldman. Film, w którym występują to również pewien klasyk. Pierwszy raz widziałam go z tatą, ale liczby i okoliczności kolejnych seansów nie jestem w stanie przywołać. Za każdym razem jednak dobrze się bawię, bo to jedna z tych produkcji, która zdecydowanie nadaje się do odgrzewania!

    (Źródło: telegraph.co.uk)

    NUMER 5 - ŚWIĘCI Z BOSTONU

    Pobożni bracia gangsterzy robią porządek w Bostonie. Namierzają i mordują największych przestępców wierząc, że sam Bóg zlecił im tę misję. Ściga ich fenomenalny Willem Dafoe w roli Paula Smeckera, genialnego prokuratora - 
    człowieka do zadań specjalnych. Niezwykły dar Smeckera do tropienia przestępców kontrastuje z jego niecodziennym stylem i nieco przerysowanym homoseksualizmem. Film, który łączy w sobie sporo akcji, detektywistyczne wątki oraz kilka retrospekcyjnych ujęć, to naprawdę dobra propozycja na wakacyjny seans! 

    (Źródło: filmweb.pl)

    NUMER 4 - UPROWADZONA

    Gdy tylko były agent służb specjalnych dowiaduje się, że jego córka została porwana w czasie wypadu do Paryża, od razu rusza na jej ratunek. Szybkie tempo, kilka zwrotów akcji oraz ciekawy scenariusz, to wszystko sprawia, że "Uprowadzoną" obejrzałam już co najmniej 5 razy! A sam Liam Neeson chyba dzięki niej zyskał międzynarodową rozpoznawalność.

    (Źródło: filmzwiastun.com)

    NUMER 3 -  BABY DRIVER

    To nowość, która wdarła się na sam szczyt zestawienia! Kino akcji w wydaniu nowym, i to mocno rozrywkowym, bo z fantastycznie zgraną ścieżką dźwiękową. Kilka gorących nazwisk, dobry scenariusz, świetne tempo, a do tego wątek miłosny oraz kryminalny. Scena otwierająca jest istnym sztosem i zapewne skradnie serca większości z Was! Nie ma co czekać, już zasiadajcie do seansu!

    (Źródło: spidersweb.pl)

    NUMER 2 - SERIA: INDIANA JONES

    Przyznaję bez bicia: to moje ukochane wcielenie Harrisona Forda! Seria o przygodach bystrego, odważnego i przystojnego archeologa trafiła na listę ULUBIONYCH już daaawno temu! Widziałam każdą odsłonę, i to po kilka razy, a tym, którzy jeszcze nie mieli sposobności zapoznania się z Indianą Jonesem gorąco polecam choć jeden tytuł. Wierzę, że zakochacie się w tej produkcji na amen!

    (Źródło: spidersweb.pl)

    NUMER 1 - KRWAWY SPORT

    Ze wszystkich filmów sensacyjnych najbardziej lubię te sportowe. Kino walki jest bowiem tym, na czym się wychowałam. Produkcje z Brucem Lee czy Stevenem Seagalem widziałam mnóstwo razy, ale to filmy z Jean Claude Van-Dammem obejrzałam nawet po kilkanaście razy! Zdecydowanym numerem 1 jest "Krwawy sport", w którym Frank Dux ucieka z amerykańskiej armii i bierze udział w nielegalnym turnieju kumite. Przegrana w nim oznacza śmierć lub kalectwo. Duxa, na domiar złego, ścigają tajni agenci rządowi, którzy chcą go ściągnąć do armii.  I choć fabuła brzmi dość sztampowo, JCVD nigdy nie należał do wybitnych aktorów, a i realizacyjnie produkcja nie jest perełką, to mam do niej tak ogromny sentyment, że za każdym razem, gdy leci w TV, odpadam ją i oglądam po raz kolejny.


    (Źródło: wyborcza.pl)

    UWAGA!
    Dobra wiadomość jest taka, że 3 z powyższych tytułów będziecie mogli nadrobić lub zobaczyć ponownie i to w najbliższym czasie! Na antenie TNT Polska, w środowym cyklu "Wielkie kino", pojawią się m.in. "Pacific Rim", "Con Air" oraz  kultowi wręcz "Święci z Bostonu". Pierwszy seans już  5. czerwca o godzinie 21:00. Korzystajcie!

    Continue Reading
    Newer
    Stories
    Older
    Stories

    Polub na Facebooku

    Śledź na Instagramie

    SnapWidget · Instagram Widget

    Szukaj

    recent posts

    Archiwum

    • ►  2020 (12)
      • ►  października 2020 (1)
      • ►  kwietnia 2020 (1)
      • ►  marca 2020 (3)
      • ►  lutego 2020 (4)
      • ►  stycznia 2020 (3)
    • ▼  2019 (27)
      • ▼  listopada 2019 (1)
        • Bitwa o Midway
      • ►  października 2019 (3)
        • Boże Ciało
        • Girls power
        • Recenzja książki "Przyjaciele. Ten o najlepszym se...
      • ►  września 2019 (1)
        • Wojenne love story
      • ►  sierpnia 2019 (1)
        • Maestro
      • ►  lipca 2019 (4)
        • Król Lew, A.D. 2019
        • Boski Diego
        • Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu
        • Talent Show
      • ►  czerwca 2019 (2)
        • Czarnobyl - miniserial, który pokochali wszycy
        • TOP 15 filmów akcji idealnych na wakacje - RANKING
      • ►  maja 2019 (2)
      • ►  kwietnia 2019 (2)
      • ►  marca 2019 (3)
      • ►  lutego 2019 (3)
      • ►  stycznia 2019 (5)
    • ►  2018 (34)
      • ►  grudnia 2018 (2)
      • ►  listopada 2018 (3)
      • ►  października 2018 (3)
      • ►  września 2018 (3)
      • ►  sierpnia 2018 (4)
      • ►  lipca 2018 (1)
      • ►  czerwca 2018 (3)
      • ►  maja 2018 (3)
      • ►  kwietnia 2018 (3)
      • ►  marca 2018 (3)
      • ►  lutego 2018 (5)
      • ►  stycznia 2018 (1)
    • ►  2017 (38)
      • ►  grudnia 2017 (3)
      • ►  listopada 2017 (4)
      • ►  października 2017 (4)
      • ►  września 2017 (4)
      • ►  sierpnia 2017 (5)
      • ►  lipca 2017 (1)
      • ►  maja 2017 (3)
      • ►  kwietnia 2017 (1)
      • ►  marca 2017 (3)
      • ►  lutego 2017 (4)
      • ►  stycznia 2017 (6)
    • ►  2016 (36)
      • ►  grudnia 2016 (2)
      • ►  listopada 2016 (5)
      • ►  października 2016 (6)
      • ►  września 2016 (5)
      • ►  sierpnia 2016 (2)
      • ►  maja 2016 (1)
      • ►  kwietnia 2016 (8)
      • ►  marca 2016 (3)
      • ►  lutego 2016 (1)
      • ►  stycznia 2016 (3)
    • ►  2015 (57)
      • ►  grudnia 2015 (4)
      • ►  listopada 2015 (9)
      • ►  października 2015 (4)
      • ►  września 2015 (4)
      • ►  sierpnia 2015 (3)
      • ►  lipca 2015 (2)
      • ►  czerwca 2015 (2)
      • ►  maja 2015 (6)
      • ►  kwietnia 2015 (6)
      • ►  marca 2015 (5)
      • ►  lutego 2015 (6)
      • ►  stycznia 2015 (6)
    • ►  2014 (75)
      • ►  grudnia 2014 (8)
      • ►  listopada 2014 (12)
      • ►  października 2014 (17)
      • ►  września 2014 (15)
      • ►  sierpnia 2014 (5)
      • ►  lipca 2014 (1)
      • ►  czerwca 2014 (7)
      • ►  maja 2014 (2)
      • ►  kwietnia 2014 (5)
      • ►  marca 2014 (2)
      • ►  stycznia 2014 (1)
    • ►  2013 (11)
      • ►  listopada 2013 (1)
      • ►  października 2013 (4)
      • ►  września 2013 (1)
      • ►  lipca 2013 (1)
      • ►  czerwca 2013 (1)
      • ►  kwietnia 2013 (3)
    • ►  2012 (21)
      • ►  grudnia 2012 (3)
      • ►  listopada 2012 (10)
      • ►  października 2012 (5)
      • ►  kwietnia 2012 (2)
      • ►  marca 2012 (1)

    Obserwatorzy

    Subskrybuj

    Posty
    Atom
    Posty
    Komentarze
    Atom
    Komentarze

    Czytam

    • Apetyt na film - blog filmowy
      Hello world!
      3 tygodnie temu
    • KULTURALNIE PO GODZINACH
      My Master Builder | Wyndham’s Theatre, London
      4 tygodnie temu
    • Z górnej półki
      Zielone Botki: Stylowe i Wygodne Buty na Każdą Okazję
      1 rok temu
    • FILM planeta
      FILMplaneta powraca!
      2 lata temu
    • ekran pod okiem
      A Virtual Reality Soldier Simulator
      5 lat temu
    • pocahontas recenzuje
      "Cheer" - serial Netflixa
      5 lat temu
    • Po napisach końcowych
      Październik w kinie (Joker, Był sobie pies 2, Czarny Mercedes, Boże Ciało, Ślicznotki, Zombieland: Kulki w łeb)
      5 lat temu
    • Filmowe konkret - słowo
      Dom, który zbudował Jack (2018) – wideorecenzja
      6 lat temu
    • skrawki kina
      ROMA
      6 lat temu
    • In Love With Movie
      9. Festiwal Kamera Akcja - relacja
      6 lat temu
    • WELUR & poliester
      „Casablanca” x Scenograficzne Szorty
      7 lat temu
    • movielicious - blog filmowy
      15. Tydzień Kina Hiszpańskiego
      10 lat temu
    • Skazany na Kino
      Zodiak (2007)
      10 lat temu
    Pokaż 5 Pokaż wszystko
    Obsługiwane przez usługę Blogger.

    Labels

    Oskary Sputnik WFF dokument dramat festiwal kino akcji kino europejskie kino polskie kryminał serial
    facebook instagram filmweb

    Created with by BeautyTemplates

    Back to top