Jak u mamy

22:45

Do "Mommy" podchodziłam trochę nieufnie. Z dystansem. A nawet z obawą, że nie porwie mnie reżyserski kunszt tak chwalonego Xaviera Dolana. Pierwsze spotkanie z jego twórczością - "Wyśnione miłości", nie należało do wyjątkowych. Ot, solidna produkcja, pod kilkoma względami wręcz rewelacyjna, ale bez czegoś, co pozwoliłoby mi rozkochać się w tej stylistyce. Jak było z jego najnowszym filmem?
(Źródło: indiewire.com)
"Mommy" zadziwia i intryguje. Od samego początku. Już pierwsze kadry zdają się mówić: "Oto drogi widzu, masz okazję skosztować wyjątkowego kina". Dosłownie pierwsze minuty wydają się iście "dolanowskie". Chociaż jako osoba, która nie miała do tej pory z młodym reżyserem zbyt wiele do czynienia, mogę trochę wyolbrzymiać :-)
(Źródło: youtube.com)
W niecodziennych okolicznościach (wypadek samochodowy) poznajemy Die, matkę głównego bohatera - nastoletniego Steve'a. Chłopak zmaga się z problemami psychicznymi. Przebywa w specjalistycznym ośrodku, w którym ma dojść ze sobą do ładu. Jednak po podpaleniu części budynku i spowodowaniu poważnych obrażeń u jednego z kolegów, zmuszony jest opuścić placówkę. Trafia pod opiekę matki, a ta nie wie od czego powinna zacząć budowanie ich relacji.

(Źródło: awardsdaily.com)
"Mommy" to dwugodzinny dramat skupiający się na dwóch głównych kwestiach. Z jednej strony widzimy studium nad osobami z ADHD (i być może jeszcze innymi chorobami psychicznymi), z drugiej Dolan pokazuje codzienne zmagania matki. Co ciekawe, po głębszym zastanowieniu się na postacią Die, dochodzimy do wniosku, że wbrew pozorom nie jest to portret matki reprezentanta tzn. trudnej młodzieży. To portret niemal każdej matki. Mamy tu bowiem okres zachwycania się postępami, jaki robi dziecko, załamywania rąk nad jego złymi wyborami, nadzieję na szczęśliwe zakończenie problemów. Są chwile poczucia osamotnienia, czas dokonywania odważnych, drastycznych decyzji i długi okres podejmowania trudu codziennych obowiązków. Po prostu życie. 
(Źródło: cultmontreal.com)
Wiele elementów użytych przez młodego reżysera zasługuje na pochwałę. Jednak w pierwszej kolejności muszę wspomnieć o wprost kapitalnej kompilacja przedstawiającej możliwy scenariusz życia Steve'a. To zbiór scen potencjalnej przyszłości, których szczerze życzy sobie jego matka. Te kilka minut dorastania głównego bohatera (czasy studenckie, zaręczyny, ślub) wypełnione jest miłością, troską, ciepłem i radością. Na wskroś przenika matczyna nadzieja na znalezienie rozwiązania dotychczasowych problemów wychowawczych. To trochę idylla. Ale przepiękna. Tak pod względem treści obrazków, jak i formy ich przedstawienia. 

No właśnie, kluczowa jest tu także forma. Zarówno ten kolaż potencjalnej, lecz jednak utopijnej przyszłości Steve'a, jak i scena błogiej zabawy trójki głównych bohaterów (matka, syn i sąsiadka), nakręcone są w formacie panoramicznym (16:9). Jest to o tyle wymowne, że pozostała część filmu została zaprezentowana w wymiarach 4x4. Odczytuję to jako poczucie całkowitego spełnienia, bezmiaru wolności, pełnego szczęścia, jakie ma w sobie człowiek w tych nielicznych chwilach życia, po zrobieniu milowych kroków rzutujących na wygląd naszego dalszego losu.
(Źródło: movies.mxdwn.com)
Co jeszcze powinno zostać docenione? Niewątpliwie aktorstwo! Kunszt Anne Dorval (grającej Die) oraz Suzanne Clément (Kyla) jest wręcz niewypowiedziany. To prawdziwa przyjemność oglądać je na ekranie. Ich postacie są bez dwóch zdań prawdziwe. Styl bycia głównej bohaterki jest nie do podrobienia (aktorka chyba aż przesiąkła charakterystycznym chodem czy gestykulacją granej postaci), podobnie jak sposób mówienia Kyli (artykulacja poszczególnych słów wymagała na pewno bardzo długiej i męczącej pracy, której efekty zachwycają widza!).
Nie można jednak nie wspomnieć o Antoine-Olivierze Pilonie. Jest niewątpliwie zdolny, szalenie wiarygodny. Dla mnie to objawienie roku! Niewiele postaci tak głęboko zapadło mi w pamięć - to wielkie odkrycie i niesamowity potencjał!

(Źródło: theguardian.com)
Czy cudowne dziecko kanadyjskiego kina porwało mnie swoim dziełem? Nie do końca. Chylę czoła za świetny pomysł, charakterystyczne postacie, dopracowane najmniejsze elementy. Perfekcyjne współgranie muzyki z obrazem zachwyca, artystyczne niuanse warstwy wizualnej zyskują moją aprobatę (zabawy światłem, kadrowaniem, kolorem czy ruchem kamery). Mimo tylu zalet całość bardziej tratuję jako poprawną i po prostu interesującą niż zapierającą dech w piersiach. Bez względu na to czuję, że "Mommy" ma bardzo duże szanse na Oskara za najlepszy film nieanglojęzyczny.

You Might Also Like

0 komentarze